Zołza za kółkiem cz.7

Pedał

Przez sześć słodkich lat jeździłam lewą stroną drogi, wrzucając biegi po to, żeby gdzieś dojechać.
Inni użytkownicy dróg robili to samo i z tych samych powodów.

Jeśli jednak zdarzyło się, że jakieś auto wyczyniało na drodze cyrk zwany neurotycznym wyprzedzaniem, to mówiliśmy do siebie: o, pewnie Polacy na brytyjskich blachach.
I zazwyczaj nie myliliśmy się.
Oczywiście zdarzało się ujrzeć od czasu do czasu na osiedlowej uliczce jakiegoś tubylczego przymuła na haju. Palącego gumy.

Nie tęsknię za Anglią.
Wręcz przeciwnie.

Tęsknię tylko – jako, że dużo czasu spędzam za kółkiem – za angielskim systemem dróg i autostrad.
Za klarownymi oznaczeniami.
Za poczuciem sensu.
I bezpieczeństwa.

Przed emigracją jeździłam tak, jak wszyscy tutaj, bo inaczej bym nie przeżyła w malutkim samochodzie.
Teraz zmienił mi się software.
I – żeby przeżyć – powinnam siedzieć w domu.

Zresztą jest znacznie gorzej niż wtedy.
Przybyło dobrych aut i dorosło kolejne pokolenie synusiów mamusi z manią wielkości lecz bez refleksji i rozumu.
Rzekome i złudne poczucie mocy przekłada się u tych idiotów na prędkość i odległość od poprzedzającego pojazdu.

A starym ramolom wali na dekiel jeszcze  bardziej.
Jakby więdnąca hydraulika własna wymuszała kompensację pedałem gazu.
Pedalska mentalność.

Czy ja się mylę, czy oni wsiadają do auta, żeby poczuć, że nad czymś panują, coś kontrolują i w czymś są lepsi?
Nie po to, żeby dojechać do celu.
Kompulsywność zachowań skrajnie niebezpiecznych sugeruje, że nie o podróż tu chodzi.
Tylko o doznania psychofizyczne z pogranicza dewiacji.

Spotykam na trasie takiego predatora w jakimś wypasionym dżipie, co frunie przez wioskę 130 na godzinę. Wali światłami, siada na zderzak, popycha. Zdarza się, że potem trafiam na niego na parkingu albo stacji.
I – patrzę – wyłazi z tego auta taki kutasina…

Co ja się napatrzę na tych orłów kierownicy, to moje.
Gorzej, że muszę w tym uczestniczyć, bronić się, robić uniki i przewidywać najgorsze.

Zresztą co ja tu pierniczę!
Ilość przygłupów na drodze jest odpowiednia do liczby przygłupów w ogóle.
A tych jest bezmiar.

Podejrzewam nawet jakąś specyficzną mutację psychosomatyczną, bo widuję na stacjach paliw takie dziwotwory, że strach się bać. Gdyby nie człekopodobne ubranko, to ruchy i wydawane dźwięki sugerują raczej forfitera niż homo sapiens. Morda jak wiadro i tak samo inteligentna.

A jak taki forfiter odpali tego merola, audicę czy beemkę, jak wciśnie ten pedał…

Tak, zdecydowanie przegapiłam jakąś mutację.
I – obiecuję – nigdy już nie będę miłą osobą.
Nie opłaca się, bo można stracić życie.

Zresztą mam takie narzędzie w bagażniku, niebieskie.
Darek mi zrobił.
Miało służyć do odkręcania zasuwy wodnej, ale posłuży do czynienia dobra na drodze.

12 komentarzy

  1. Aniu widziałam to niebieskie narzędzie i tak się zastanawiam – czy Ty oby dasz radę je dźwignąć? 🙂
    Narzędzie i owszem imponujące, ale i imponująco ciężkie.
    Ja też mam swój klucz, widziałaś. Miał być rekwizytem do fotografii studyjnej, ale już go zapakowałam do samochodu ;). Tak na wszelki wypadek, jakby pojawiła się okazja na ciekawy plener 🙂

  2. Podobno jak adrenalina skoczy to człowiek góry przenosi, a co dopiero takie niebieski coś:D
    Niestety podobne doznania mam jak przyjeżdżamy do Polski autem.

  3. Kochana Moja :)))) Kiedyś Faceci biegali za Mamutami, potem długo walili się po pyskach, potem było kilka wojen, gdzie mogli wyładować swój wiecznie zawyżony hormon testosteron, obecnie auto to taki Koń na gumowych nogach, pozwalający rozładować agresję, gorzej jak nie zwraca taki Neandertalczyk uwagi na pasażerów i jadących obok, a każdemu z nich śpieszy się do trumny, gdy wsiądzie do auta. Dzięki takim Śmierć siedzi i dłubie sobie z nudów w nosie.

  4. 神 (Kami-Bóg)
    風 (kadze-wiatr)
    神風 (Kamikadze – Boski wiatr)
    Jest ich u nas więcej, niż w Japonii.

  5. Nie prowadzę samochodu, więc oceniam tę czynność z innego fotela. Mam takie odczucie, iż lepiej się czuję jadąc z kierowcą prowadzącym szybko niż z prowadzącym anemicznie. Miałem kiedyś wypadek jadąc zimową nocą z kolegą jeżdżącym cholernie agresywnie. Wypadliśmy z drogi na pole trafiając w lukę miedzy dwoma starymi drzewami (zniknął znak informujący o tym zakręcie) i jestem pewien że fakt doświadczenia jazdy z dużymi prędkościami miał tu decydujące znaczenie. Gdyby się zawahał, byłoby bardzo niedobrze.

    A tak w ogóle to lepiej jeździć konno, prędkość zawsze w bezpiecznych granicach, wysokość siedzenia już niekoniecznie, ale gdzieś ta adrenalina musi jednak buzować. No i konie nie potrzebują asfaltu, zatem problem autostrad mielibyśmy z głowy. 😉

  6. obawiam się Mantyko, że współcześnie mogło by to tak wyglądać 🙂

  7. Dopatrzyłem się tego wirtualnego rumaka. Bossskie.
    Niestety nasze polskie drogi powstają również jedynie w wyniku animacji komputerowej. 🙂
    Polskimi drogami powinni się zająć muzycy, ot co. 😉
    A oto dowód:

  8. Polskie drogi czyli – the game is over :). Portal, który się zamknął.

Leave a Reply