Na skraju lasu usiadłam, aby płakać


Nie było mnie tu przez siedem długich lat, a kiedy wróciłam, las był miłosiernie zakryty śniegowym szalem. Teraz, między zimową śmiercią, a wiosennym zmartwychwstaniem traw, widać nagą brzydotę gumy i plastiku, przez które nie przebije się żaden kwiat.

Krokusy na mojej łące zakwitły tak pięknie, że aż kicz. Kiedy między nimi przycupnęła para trznadli, ktoś bardziej wyrafinowany mógłby dostać mdłości od tej słodyczy. Mógłby – dla kontrapunktu – zgasić peta w kwieciu i cisnąć butelkę po oranżadzie czerwonej, żeby  podkreślić element naturalnej ekspresji człowieka wobec procesów zachodzących w przyrodzie. Bo są i tacy, których naturalne piękno mierzi, więc muszą coś od siebie dorzucić. Najlepiej coś trwałego, z plastiku.

Idą święta, więc ludzkość, którą mam w zasięgu wzroku spręża się mocno i bardzo serio. Ludziska sprzątają, piorą, trzepią i wietrzą, myją i czyszczą. Jedni przy tym podśpiewują, inni stękają, zależy, gdzie komu strzyka i czy w ogóle. Ale – czy się komu chce, czy nie – na Wielkanoc wszystko dookoła śliczne, czyściutkie i odświętnie ozdobione być musi. Będzie radośnie, suto i syto (nawet jeśli za lichwiarski kredyt), będą zajączki naklejone na oknach, w których do tej pory straszyły przykurzone mikołaje. A jeśli komuś taki malowany zajączek i jego czekoladowy braciszek nie wystarczy, to jeszcze zdąży wypuścić na pola wygłodzonego wilczura, co spuszczony z krótkiego łańcucha żywemu nie przepuści.

Będą pisanki z jaj od kur, jajopodobne ozdoby z plastiku, baranki z cukru, koszyczki plecione, serwetki, a nawet wielki kolorowy grzdyl. A wszystko to z wielkiej radości, że Chrystus, cośmy go do krzyża szydząc przybili, zmartwychwstał i wszystko zostało nam raz na zawsze wybaczone, więc możemy robić, co nam się podoba. I możemy innym robić, co nam się podoba, nawet jeśli komuś się to nie podoba. Możemy kłamać, a jeżeli marni z nas kłamcy, to pójdziemy na kurs kreowania wizerunku i tam nas nauczą. Możemy kraść, byle nie dać się złapać, jak ci durnie od soli drogowej i proszku z niby-to-jaj. Wolno nam pożądać żony bliźniego, a własną żonę tłuc, żeby jej, biedulce, wątroba nie zgniła. Więc weselmy się i radujmy przy suto zastawionym stole, bo nasza jest Ziemia i to co ją napełnia. A po skończonym ucztowaniu udajmy się na wycieczkę do pobliskiego lasu, nie zapominając zabrać twarzowego wora, napełnionego tym, co zostało z tej zabawy i świętowania. Plastikowe i szklane butelki, słoiki, kartony, torebki i cała reszta tego syfu, który nie zmieścił się w standardowym kuble na odpadki.  Skoro już jedziemy na tę wycieczkę, to może zabierzemy też te stare łachy, o, i ten zepsuty telewizor, i połamany wózek po dzidzi. A, i jeszcze sztuczną szczękę świętej pamięci dziadka, sparciałe gumiaki, kanistry po oleju i ramę od roweru. Bo za wywóz szajsu się płaci, a las – ach, jak kochamy tę naszą przyrodę! – przyjmuje nasze odpadki za darmo i jeszcze nam pięknie szumi. I ptaszek nam zaśpiewa, żeby nam się milej śmieciło. Myślimy – las to wszystko wchłonie, strawi. Jeszcze jedno kłamstwo do kolekcji z cyklu „jakoś to będzie”.

Nie było mnie tu przez siedem długich lat, a kiedy wróciłam, las był miłosiernie zakryty śniegowym szalem. Teraz, między zimową śmiercią, a wiosennym zmartwychwstaniem traw, widać nagą brzydotę gumy i plastiku, przez które nie przebije się żaden kwiat. Więc usiadłam na skraju lasu, aby płakać, wspominając inne wiosny. Kwietnie, ozdobione dywanami mchu i pierwszych leśnych kwiatków. Czerwce, sypiące szczodrze garściami poziomek i jagód. I wrześnie, łaskawie ofiarujące pełne kosze grzybów zbieranych dokładnie w tym miejscu.  Drobny staruszek mija mnie, patrząc pod nogi. Idzie powoli, ryjąc w śmieciach, może znajdzie jakieś puszki. Zabawne, że nawet zdewastowany, zmaltretowany las może dać parę groszy biednemu. Cóż za ironia. Próbuję sobie wyobrazić to miejsce za kolejnych siedem lat. Widzę górę śmieci, wysoką jak Apallachy, rozległą jak stąd do nieskończoności. Albo całkiem inaczej: Druty pod napięciem, kamery i zakaz wstępu dla homo sapiens. Patrzę na stary, dziurawy trampek, porośnięty mchem. On już przestał być śmieciem, stał się dziełem sztuki. Nowoczesnej. Życzę zatem Wesołych Świąt i radosnych spacerów w wiosennym słońcu.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 3 kwietnia 2012 / nr14

3 komentarze

  1. …to akurat była raczej “smutoreska”. Zero litości dla tych (ludzi?), którzy wyrzucają śmieci do lasu, do wody – wszędzie, tylko nie do kosza na śmieci. Takim osobnikom powinny od razu odpadać ręce …a najlepiej niech ich od razu szlag jasny trafi, odrazu by się na świecie zrobiło piękniej i milej!
    Halllooo tam na górze, czy mnie ktoś słyszy!?! Hallo!!! Czy postulat zostanie wysłuchany?…

  2. Wkoło mojego miasta są same lasy. Też często ubolewam nad tym i klnę jak szewc, kiedy widzę, jak debile zaśmiecili go wzdłuż i wszerz.

Leave a Reply