Humoreski Ponure, Tygodnik Ciechanowski

Przed sezonem

Dziewiątego marca usłyszałam żurawie. Ten dramatyczny, niosący się po łąkach dźwięk oznacza dla mnie koniec zimowej katatonii. Koniec drobnych udręk codziennych, stanowiących (uczciwą) cenę za życie w szczerym polu, z dala od zgiełku i po swojemu.
Kiedy dziesięć lat temu kupowałam drewnianą chałupę na Kurpiach, nie sądziłam, że zamieszkam tu na stałe. Tymczasem – koń by się uśmiał – już drugą zimę spędziłam w domku z desek i gliny. I – koń by się ze śmiechu skręcił – jakoś przetrwałam. Kiedy ma się marzenia, trzeba uważać, żeby się przypadkiem nie spełniły dosłownie. Cha, cha, cha.
Dwunastego zakwitły pierwsze przebiśniegi tuż przy schodkach. Odtańczyłam taniec radości, o mało nie łamiąc kręgosłupa. Bo już wiosna, chociaż wciąż nieoficjalnie. Koty moje, pełnojejeczne, czyli niekastrowane (barbarzyństwo, fuj), już od pewnego czasu wydają z siebie przenikliwe jodłowania, nawołując okoliczne panny do rui i poróbstwa. Jak to dobrze, że samiec homo sapiens w okresie godów (czyli non stop) nie musi oznajmiać chuci wyjąc w niebogłosy.
Inna sprawa, że człowiek płci obojga ma do wycia wyraźną skłonność, zwłaszcza, kiedy znajdzie się w lesie. Niektóre powiedzonka są wyjątkowo szkodliwe i powinny ulec wytarciu z matrycy, na której spoczywają tak zwane mądrości ludu. Jako pierwsze proponuję zlikwidować: „Nie krzycz, nie jesteś w lesie”. Ponieważ przeciętny umysł brzydzi się zdaniami zawierającymi słowo „nie”, przetwarza je na opcje przyzwolenia: „Jesteś w lesie, więc krzycz”. Aż do ochrypnięcia.
Skóra mi cierpnie na wspomnienie grzybiarzy, którzy rozpełzają się i nawołują co trzy minuty, jakby nie wynaleziono telefonu komórkowego. Któregoś dnia, u kresu panowania nad własną wściekłością, podeszłam do Pana z Piwem Który Wołał Żonę i wysyczałam jadowicie, a głupawo:
– Cicho ma być. Tu jest dom zwierząt i ptaków, a nie wasz. Cisza. Już.
Zamiast najbardziej prawdopodobnego scenariusza (seria po łacinie i walnięcie puszką w łeb) usłyszałam „przepraszam” i – chociaż z reguły żadne ludzkie zachowanie nie jest w stanie mnie zaskoczyć – na chwilę zaniemówiłam z wrażenia. Oto na moich zdumionych oczach człowiek zmienił się w Pana z Piwem, Który Uciszał Żonę.
– Cicho – pouczył ją, kiedy wyplątała się z zagajnika. – Zwierzęta tu żyją.

Do dziś nie wiem, czy doznał nagłego przypływu świadomości, czy przestraszył się niebezpiecznej wariatki, prześladującej Ludzi Krzyczących w Lesie.
Sezon wrzasków jeszcze się na dobre nie zaczął, ale już kulę się na myśl o przybyszach z miasta, zwanych tu u nas potocznie i nieco pogardliwie warszawiakami, choćby byli z Mławy, albo Ciechocinka. Warszawiak, to ktoś kto nie jest stąd i ja akurat mieszczę się w tej kategorii. Nie wiem, jak długo przyjdzie mi tu żyć, znim lokalna społeczność nazwie mnie moim własnym imieniem, ale przestałam już jeżyć się na samo brzemienie słowa warszawianka. Niech im będzie, nie będę odpłacać tym samym, mówiąc na przykład: dzień dobry szanownemu panu Kurpiowi.
Słucham klangoru żurawi i gęgania niezliczonych kluczy gęsi, które ciągną na północ dniem i nocą, korytarzem, pod którym stoi moja chałupa. Dźwięki na niebie nie są hałasem, nie są nim nawet kocie pożądliwe jęki. Hałas i chaos zaczyna się wtedy, kiedy pani w modnym, sportowym stroju (a więc warszawianka) depcze hamulce modnego jeepa, nawet nie fatygując się, żeby spojrzeć w lusterko, a następnie wyskakuje na asfalt, wrzeszcząc: patrznopatrznopatrzno żuraaaawie!!! Za nią gramoli się pan, w portkach khaki (jak na turystę z Warszawy przystało) i usiłuje sfotografować uciekające ptaszydła telefonem komórkowym.
Cóż, ludzie robią różne rzeczy i nic mi do tego. Żeby tylko robili je trochę ciszej. Mogłabym ich nawet polubić w tym sezonie. Albo i nie.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 27 marca 2012 / nr13

3 komentarze

  1. Wszystkie Miastowe nie potrafią żyć w ciszy … trudno im ją znieść 🙂 a może najzwyczajniej wtedy się czują jak u siebie 🙂 i odzywa się w nich ich zwierzęca strona natury 🙂 albo po prostu tą ciszę chcą zagłuszyć :)))

  2. @ poprostuzycie – a guzik prawda, stereotyp i niesprawiedliwe uogólnienie. Nie wszystkie miastowe takie są. Nawet, o ironio, te z Warszawy czego jestem najlepszym przykładem.

  3. Ludziom po prostu brak wyobraźni.
    Często nie dzieje się to ze złej woli, tylko po prostu wiele osób tak wyraża swoją radość.

    Duża w tym rolę ma codzienne zniewolenie obywatela, a ten, kiedy w końcu poczuje się wolny… zapomina, że swoją “radością” zniewala innych osobników (leśne zwierzęta).
    Czasem trzeba im po prostu przypomnieć…

Leave a Reply