Felietony

Ja, pies

Wolałabym kamienie tłuc, niż parać się pracą urzędniczą.

Jest to superciężki kawałek chleba i ja serdecznie współczuję każdemu urzędnikowi, który ma przykrość napotkać mnie na swojej drodze kariery.

Powodów, dla których Wam tę empatię niecodzienną prezentuję jest kilka, ale skupię się na jednym.
Otóż:
Kiedy wybieram się do urzędu, zazwyczaj czegoś chcę.

To chcenie czyni ze mnie wroga publicznego, wroga państwowego (państwo to oni!), więc do diabła ze mną.

Wkraczając bez pukania, bez stosownej uniżoności (głowa na wysokości klamki, kręgosłup zgięty pokornie), daję natychmiast powód do ciskania we mnie nienawistnym spojrzeniem, którego powinnam się śmiertelnie wystraszyć.

I natychmiast wycofać się na korytarz.
A najlepiej wyjść i nigdy nie wracać.

Ponieważ wtedy:

W odpowiednim czasie można mnie będzie ukarać za niedopełnienie czegoś i jeszcze czegoś.

Czyż nie na tym państwo (a państwo to oni, czyli wy, bo przecież nie ja) buduje swoje poczucie mocy?

Ale ja się nie boję, pakuję się do urzędniczego gniazda, a na dodatek zaczynam wydobywać z siebie dźwięki sugerujące, że należy poświęcić mi uwagę.
A co za tym idzie:

Rozłączyć tę miłą rozmowę telefoniczną, którą dla rozrywki się prowadzi.
Przestać mlaskać i przełykać, żeby odszczeknąć zrozumiałą odpowiedź (na przykład won stąd!).
Skupić uwagę na przeklętej petentce, zamiast na oglądaniu nowych tipsów.

Pracować!

A praca ta polega na znalezieniu powodu, dla którego moja sprawa nie może zostać załatwiona pozytywnie i musi zostać załatwiona odmownie.

I zazwyczaj się udaje.
Bo jak się chce psa uderzyć… i tak dalej.

Walnięta kijem, wychodzę jak zbity pies, dzierżąc pod pachą plik druków do wypełnienia.
Oddycham głęboko, powtarzając sobie: to minie, znowu poczujesz się jak człowiek.

Rozkładam te papiery, zabieram się za wypełnianie.
Przecieram oczy.
Nie, nie śnię.
Aby pozostać w zgodzie z prawem miejscowym (warszawskim)  – uchwała LVIII/1751/2009 – muszę natychmiast:

1.    Uzasadnić, dlaczego chcę zamieszkiwać w jednym lokalu z mężem.

2.    Uzasadnić, dlaczego do tej pory (16 lat) nie byłam zameldowana u męża.

3.    Przedstawić stan majątkowy (to łatwe akurat).

4.    Udać się do administracji po opinię i pieczątkę.

5.    Udać się do wydziału meldunków po pieczątkę.

6.    Opisać, w jakich okolicznościach i z jakiego powodu opuściłam poprzednie miejsce zamieszkania.

7.    Decyzja o zezwoleniu na wspólne zamieszkanie w lokalu męża zostanie podjęta przez urząd i do wiadomości podana listem poleconym.

Pocałujcie mnie w dupę.
Hau, hau!

6 komentarzy

  1. W pkt. 1 wpisz: z miłości w pkt. 2 wpisz: bo byłam na okresie próbnym w pkt. 3 pomijam, bo sama wiesz 🙂 Zanim zaczniesz załatwiać opinię administracji czyli pkt. 4, niech Ci mąż napisze list referencyjny potwierdzający, że jesteś dobrą żoną. To powinno wpłynąć na pozytywną opinię. Wówczas z tą pozytywną opinią biegnij po pieczątkę, zanim im nie wyschnie tusz w "poduszce". w pkt. 6 napisz, że jak opuszczałaś poprzednie miejsce zamieszkania to padał deszcz, a opuściłaś je, żeby podjąć praktykowanie u męża na okresie próbnym i jakoś tak zeszło. Bo w końcu co to jest jakieś śmieszne 16 lat ? Chociaż właściwie, to normalni ludzie w tym czasie po 2 razy się rozwodzą 🙂

  2. O! to jesteś atrakcją na nudę urzędniczą 🙂
    do tego wyszczekana …i wie czego chce!

    pewnie dostaniesz dwa listy polecone bo poczta nie uznaje małżonków…dwóch imion / męskiego i żeńskiego przy jednym nazwisku/
    albo pocztą kurierską z blachą co podnosi wagę/ ważność? przesyłki…w dupę nie dostaniesz, niestety, bo potrzebny jest dowód czyli dupochron :)))

    jednym słowem
    Witaj w domu… Polsko Nasza Kochana!

    a poza tym wszystko ok 🙂

  3. Na szczęście mam większe szczęście do urzędników. Może nie czuję się jak królowa urzędu, ale zwykle udaje się załatwić to, co trzeba.

    Tylko ten brak pukania mnie zastanawia.Czemu nie pukasz?
    To grzeczne, a nic nie kosztuje. I wkraczam bez uniżoności, za to z uśmiechem 🙂

  4. Od lat kilku toczę bój nierówny z tworem, który nazywa się Skarbem Państwa. Chcę je marny szczurek od tegoż Skarbu, który nie śmierdzi groszem, wykupić lokal w którym mieszkam kilkadziesiąt lat.
    Jednak Skarb ma w głębokiej dziurze moje marne dutki, bo nie będzie tegoż Skarbu upokarzał byle kto. Toteż figluje ze mną odpowiadając z częstotliwością raz na kilka miesięcy, że np. może ale nie musi. No a skoro nie musi no to przecież nie musi.
    Najbardziej kuriozalne jest to że jeśli przychodzi do procesu to obywatel płaci za prawników z obu stron, jednemu wprost, drugiemu pośrednio.
    A teraz marzenie:- gdybyż tak Skarb obraził się ma moje marne przecież podatki. 🙂

  5. Za moich czasów, czasów pomieszkiwania na stancji. Nasz gospodarz dał nam swój dowód osobisty i w urzędzie wpisano nam zameldowanie czasowe bez wypełniania papierków za jednym zamachem.

Leave a Reply