Prima Aprilis
Zawsze lubiłam pierwszy dzień kwietnia.
Ten żartobliwy nastrój półgłówka, który mnie ogarniał już od rana.
Na co dzień jestem przymusowo prawdomówna.
Nie sądźcie, że czuję się z tego powodu lepsza.
Prawdę mówiąc, często czuję się gorsza, a czasem naprawdę jestem gorsza i gorsząca, ale to całkiem inna opowieść.
Tak się składa, że od kłamliwych kłapnięć gębą dostaję wysypki, dreszczy i kręczu szyi, po czym zaczynam się jąkać, puchnąć na twarzy i łysieć.
Wrodzona alergia, jasne?
Na szczęście jestem uczulona tylko na własne kłamstwa, bo gdybym miała cierpieć z powodu kłamstw innych ludzi, to poprosiłabym raczej o eutanazję.
Raz do roku, pierwszego kwietnia, dostępuję odpustu zupełnego. Oznacza to, że mogę kłamać żarliwie od rana do północy. Za cały bezkłamny (bezkłamliwy?) rok!
Mój ulubiony sort kłamstw na pierwszego kwietnia to takie pierdoły, które jednocześnie pełnią funkcję terapeutyczną. Nie tylko żart, ale i korzyść dla okłamywanego. Oraz – a czemu nie? – dla kłamiącego, czyli dla mnie.
Największą przyjemnością (a więc korzyścią) jest dla mnie poczucie, że uszczęśliwiłam na chwilę jakiegoś smutnego luda. Na przykład takiego, który wszystko ma, wie i posiada, widział, słyszał i był; niczym mu nie można poprawić nastroju, bo wiecznie narzeka i jęczy, tkwiąc w poczuciu znudzonego przygnębienia, jak rozdeptana ulęgałka.
Mój sposób jest bardzo prosty i praktycznie bezbolesny, choć zawiera też drobne elementy ryzyka, jak się za chwilę przekonacie.
Najpierw dwa przykłady, które udostępniam wam do twórczego wykorzystania przy uszczęśliwianiu nałogowo nieszczęśliwych:
Jeden:
Raniutko pierwszego kwietnia staję u drzwi mojej przyjaciółki z wielgachną torbą, na niby bardzo ciężką.
Robię straszną minę zdychającego kaszalota, posmarkuję, chlipię, i jeszcze w drzwiach wystękuję: Rozstałam się z mężem, nie mam dokąd iść, musisz mnie przechować kilka tygodni, zanim czegoś nie znajdę.
Moja przyjaciółka wygląda w tym momencie tak, jakby połknęła korek od wanny i popiła domestosem, ale wpuszcza mnie do mieszkania, bo jako chrześcijanka ze schodów mnie nie zrzuci. (To chwila ryzykowna, gdyż może się okazać, że wcale nie jest moją przyjaciółką i jednak wypchnie mnie kolanem, zatrzaskując drzwi).
Wpuszcza mnie jednak; widzę, jak jej oczy przygasają z rozpaczy, bo mieszka w kawalerce i kocha samotność.
No jakże ona musi się podle czuć!
Wytrzymuję w kłamstwie jakieś piętnaście minut, żeby moja ofiara dobrze nasiąkła rozpaczą, a kiedy dostrzegam narastające oznaki nerwicy lękowej, wołam: PRIMAAPRYYYYYLIIIIIS!!!
I staje się cud!
Moja przyjaciółka doznaje orgastycznego szczęścia, wypluwa korek od wanny i niemal lewituje w ekstazie.
Tak szczęśliwa nie była od czterdziestu trzech lat.
Dwa:
Telefonuję do krewnego, który jest w delegacji i zapodaję tonem dramatycznym: Twoja administracja jakimś cudem znalazła kontakt do mnie i prosi o natychmiastowy przyjazd do domu. W twoim mieszkaniu pękły rury kanalizacyjne i gówno zalewa cały blok.
Mój krewny staje wobec straszliwej wizji. (Chyba umiecie wytworzyć w umyśle reprezentację mieszkania pływającego w szambie. O, właśnie tak.)
I już ma dostać ataku bardzo bolesnej furii, już bierze głęboki wdech, aż mu oskrzela świszczą. Wtedy uprzedzam wybuch, oznajmiając gromko: PRIIIIIIMAAAAAAAPRYYYYYLIIISSSSSSSSSSS.
Impet wiązanki jobów spadających na moją głowę to ryzykowny skutek uboczny, ale zważcie, że jest to zestaw jobów niemal wyśpiewanych, pełnych życia i radości.
Wierzcie mi, nie ma większej ekstazy i większej szczęśliwości doczesnej niż poczucie ulgi.
Ulga jest najbardziej poszukiwanym stanem, o czym zaświadczy każdy pijak, palacz, ćpun i hemoroidyk.
Nie ma lepszej terapii nad pokazanie panu/pani Skrzywionej Gębie, jak dobrze i szczęśliwie mu się żyje, podczas, gdy z łatwością wszystko mogłoby się okropnie spieprzyć.
Ale się nie spieprzyło, nadal jest wszystko w porządku i święty spokój.
Świętego spokoju Wam życzę i wcale nie kłamię.
Prima Aprilis to u mnie od kilku dni.
Wczoraj od samego ranka faceci biegali z wiaderkami. Można by pomyśleć lany poniedziałek, tylko dlaczego w niedzielę wielkanocną. Wkrótce się wydało, że to rura wodociągowa pękła, a oni tak sprintem do beczkowozu.
Dzisiaj problem z otworzeniem drzwi, bo chacha zasypało. Jak na razie kumulacja różnych zdarzeń, szkoda, że nie w totolotka 🙂
Dobrze, że nie w totka:)
U mnie też czegoś brak (chleba i opału) a czegoś nadmiar (śniegu), ale to nie jest żart, tylko prawdziwe życie:)))
Bardzo się dziś wzruszyłam czyjąś wzruszającą opowieścią, jak się ten ktoś wzruszył losem biednych ptaszków, bo je w telewizji pokazali. Jacy ludzie są, ach, wrażliwi, ach, jak Święty Franciszek. Tylko bliźni jakoś nikogo nie wzruszają i znowu – gdy Chrystus zmartwychwstawał – jakiś pijak umarł pod płotem…
Boję się cokolwiek pisać, bo ponieważ cały czas się złoszczę, to mógłbym tu zepsuć humor co niektórym, a tego bym nie chciał.
Ale, biorąc pod uwagę, że i tak mnie tu każdy traktuje jak zło konieczne i nie bierze moich słów poważnie, więc parę słów wtrącę, starając się być taktownym.
A zresztą… tak tylko żartowałem 🙂
Opowiem za to dziwną historyjkę, która mi się dzisiaj „przydarzyła”. Nawiązując do ostatniego zdania postu Pani Adminki.
Jak to mi się ostatnio często zdarza (zapewne z tęsknoty za „Slonkiem”) wyglądam dziś przez okno, a tam dziwna sytuacja – gość (może dziadek) na wózku inwalidzkim wjechał na lód na chodniku i próbuje bezskutecznie przejechać.
Męczy się i męczy, myślę – pomógłbym mu, ale zanim się ubiorę (po domu chodzę w spodenkach i koszulce), zanim zbiegnę, to już sobie poradzi.
Więc tak obserwuję.
Męczy się dziadek i tak, i tak, i skręcił na bok i próbuje poboczem, no nie idzie.
W końcu zniecierpliwiony zaczyna powoli wstawać z wózka.
Wstał, przesunął go kawałek, siadł i myślałem, że pojedzie dalej, ale znowu gdzieś wpadł na ślizgawkę, czy coś w tym stylu (było to dość daleko, więc nie widziałem dokładnie) i znowu nie mógł wyjechać.
Męczy się dalej, ale widać, że powoli, powoli posuwa się jednak do przodu.
Jakaś pani z naprzeciwka nadeszła, zatrzymała się, zamienili pewnie parę słów, gość pewnie powiedział, że już sobie da radę, ona poszła, a on z trudem pojechał dalej.
Trwało to około pięciu minut.
Po wczorajszym, całodziennym deszczu jest u mnie sucho na ulicach i chodnikach (to chyba jedyny plus z tego wczorajszego deszczu), więc ten oblodzony (czy obłocony) kawałek, to jakiś „ewenement”. Można było nadłożyć kawałeczek drogi, ale śmiało i łatwo przejechać.
I właśnie tak obserwując tego jegomościa zastanawiałem się, czemu uparł się, żeby akurat jechać tą drogą? Czemu nie wybrał innej? Czemu się tak męczył, a nie skręcił w bok i przejechał boczną alejką? Naprawdę dużo mniej wysiłku by mu to zajęło.
Naprawdę nie wiedziałem, czy mam ubolewać nad jego kalectwem (tym, że nie może chodzić, musi męczyć się na wózku), czy nad jego głupotą, brakiem pomyślunku i logiki?
Nie wiem. Pierwszy raz miałem taką dziwną „huśtawkę uczuć”
Trzeba było się nie huśtać, tylko oblec dres, zejść i go zapytać: Panie, a pan głupi czy turysta?
A przy okazji pomóc:)))
Rollins, przyjmij radę: kiedy złość osiągnie punkt krytyczny (czerwona gęba, dłonie w pięści, zmrużone ślepia i płytki dech) to weź ją tak palnij, żeby jej się odechciało. Tę złość, oczywiście. Palnij ją w łeb. Jak muchę.
O tak, zgodzę się i to z niejedną kwestią! Kotki, słodkie gołąbki, pieseczki z kokardkami łatwo jest kochać, przytulać, dużo łatwiej pochylać się nad ich losem niż śmierdzących własnym moczem, smutnych z siatką pełną harnasiów i gorzołki, prawdziwych przeklinających wszem i wobec czy humorzastych i przykrych starszych ludzi – zmęczonych życiem, chorobami i sobą.
Jasne, że troska nie polega tylko na tym by dawać, dawać i tylko dawać. Czasem to „nie” potrafi być dużo bardziej orzeźwiające, otrzeźwiające i da radę uratować.
Mnie się dziś nie udziela nastrój wkręcania i żartobliwości. Boli mnie, że nie umiem zatrzymać spirali głupoty antypsychologicznej, że niejeden rodzic powie do swojego małego berbecia „ty debilu”, niejedna młodociana mama zostanie zmuszona do oddania swojego maleństwa jak książki do biblioteki.
Chciałabym mieć większą moc rażenia, pozytywnego dystansu i polepszania warunków bytowych. Nie czytania o potrzebnych paczkach żyw. dla byłych żołnierzy AK. W moim świecie im należy się zwyczajnie i po prostu to, co przydzielają sobie posłowie i senatorowie od lat.
Ten świat mnie żenuje. W takich niewyobrażalnych niesprawiedliwościach, ze ktoś za gadanie do mikrofonu na tzw. evencie zarabia to, co słusznie należy się komuś, kto za niego walczył na froncie.
Pozdrawiam takich jak ja smutasków i Kocią Squaw!
No tak. Łatwo mówić.
A może mi jeszcze Pani powie, skąd ja mogłem przypuszczać, że dziadek będzie się tam męczył kilka minut, a nie np chwilkę?
Jak mówiłem, to było w pewnej odległości, śniegu już praktycznie nie ma na chodnikach (o tym wtedy jeszcze tak dokładnie nie wiedziałem, bo nie wychodziłem jeszcze na dwór) nie wiem jak ten dziadek zdybał w ogóle ten śnieg na swojej trajektorii? 🙂
Mieszkam na czwartym piętrze. Załóżmy, że bym się ubrał, zbiegł na dół, a dziadka już by nie było.
To co bym wtedy pomyślał? „No tak, dziadek może i głupi, ale ja jestem jeszcze głupszy, że taki kawał goniłem, zamiast poczekać i popatrzeć, czy rzeczywiście będzie miał taki problem z wyjechaniem” 🙂
Z tą złością, to nie tak, że bierze się nie wiadomo skąd, że jej powód jest nieznany, że przychodzi ot tak sobie.
Ona skądś się bierze. Pozbycie się efektów nie pomoże. Trzeba by pozbyć się powodów. A to nie takie proste.
Wręcz niewykonalne.
Rollins, a łot ebałt dys:
Schodzisz, rozglądasz się, a pan na wózku już sobie poradził. Myślisz – świetnie, o to przecież chodziło, żeby rozwiązać jego problem, a zatem wszystko jest jak powinno.
I wracasz zadowolony, że zareagowałeś zgodnie z odruchem serca.
I nie mów mi, że jestem głupia i/lub naiwna, bo ja już to wiem. But yet…
Ty, Dżoanno jeszcze wierzysz w zbawienną moc psychologii. Mnie pozostało już tylko poczucie humoru:))
Prima Aprilis!!!!
Oszukałam Was. Nikomu nie robię żadnych terapeutycznych dofcipuf na pierwszego kwietnia. Ani mi się śni zajmować takimi bzdetami. Skutki zresztą mogłyby być opłakane: w razie rzeczywistej potrzeby pomocy (jeśliby wypadło akurat 1.04, wszyscy by mnie serdecznie olali, sądząc, że to kolejny kretyński wygłup).
Choć – owszem – sama robię sobie takie ćwiczenia z wyobraźni, gdy mnie bierze chętka na narzekanie. Takie:CO GORSZEGO MOGŁOBY MNIE SPOTKAĆ?
No i od razu mi się nastrój poprawia.
Pani Dżo-ann jak zaczęła, to myślałem narpiew ;), że pomyliły Jej się artykuły 🙂
Dość często nie bardzo Niewiastę rozumiem 🙂
Post wyżej rozumiem bardzo dobrze.
Prawda jest taka, że nie czas i pora na żarty. Nie bardzo jest się z czego śmiać.
Może inaczej, człowiekowi nie chce się śmiać i żartować, kiedy ma za dużo problemów.
To tak, jak próbować żartować i rozśmieszać kogoś, kogo np boli ząb.
Choćby był powód i okazja, to… ni w ząb 🙂
PS Pani Dżo-anno, teraz harnasiów już raczej się nie pije. W Biedronce jest lepszy sikacz po 1,38 zł za sztukę. Nazywa się Keniger.
Piwa nie lubię, więc rzadko które mi smakuje, ale to jest nawet nawet. Ma „tylko” 4,8 % – to spory minus dla wielu, ale chyba dzięki temu w „smaku” jest „lepsze”
Aniu, nie rozśmieszaj mnie. Gdybym w tym czasie akurat przechodził, to na pewno bym się zapytał, czy mu nie pomóc.
Jest we mnie sporo empatii, ale głupkiem też nie jestem i jeśli widzę, że ktoś tam ma jakiś problem, to nie rzucam wszystkiego, nie ubieram się w te pędy, nie lecę na łeb na szyję, bo być może pasowałoby pomóc dziadkowi na wózku.
Gdybym widział wypadek, wtedy takie moje zachowanie miałoby miejsce.
Inaczej trzeba zachować chłodną głowę i rozsądek.
Swoją drogą, to dziadkowi chyba należą się jednak przeprosiny, albo przynajmniej zrozumienie.
Specjalnie wczoraj przeszedłem tamtędy. Chodnik równy, bez śniegu, ale właśnie w tym miejscu było takie rozwidlenie i śnieg inaczej poodrzucano, tak że trochę wchodziło na chodnik.
Tak że część chodnika była nieprzejezdna, z drugiej strony krawężniczki itp, że chyba jednak trudno było przez ten fragment przejechać, a z daleka tego nie było widać.
Oczywiście mógł dziadek objechać ten odcinek, mógł też wjechać na ulicę (mało ruchliwą, wczoraj szczególnie), ale wiadomo jak to jest.
Tak że po części muszę mu zwrócić rozsądek 🙂
Ufff… Przewrotny Koci Warkocz Squaw czułam w kościach, że tylko badasz i wywodzisz nas w pole. Jak dobrze! Niezbadane są wyroki Bożego świata na nas niebożętach! Trza, więc być czujnym jak gołębiczka wybierające właściwego gołębia prezentującego jej wole i własną wolę!
Panie Rollinsku niech się Pan nie pogrąża 😉
Zabawy w półsłówka…
To nie ze mną. Wqrwiają mnie takie zabawy.
A pogrążony jestem od dawna.
Jak my wszyscy.
W czym jesteś pogrążony, Rollins? Wyłaź natychmiast! Żadnego pogrążania, bo kto mi będzie dotrzymywał towarzystwa w moich pogrążaniach i wynurzaniach?????
Żadnych półsłówek, kawa na ławę:))))
… w mealncholii…;)
qrva, miało być w melancholii 🙂
Chyba za bardzo jestem pogrążony 🙂