Gaz głupkowy
Kto szczuł i co było grane? Wypowiadają się autorytety z różnych dziedzin nauk stosowanych i teoretycznych, tylko prezes milczy. O czym milczy, nie chce powiedzieć. Dzięki temu, zupełnie niezasłużenie, sprawia wrażenie mędrca. Nie ustają zbiorowe i indywidualne wysiłki umysłowe, żeby ponownie sformatować wizerunek polskiego społeczeństwa, poprzez wyodrębnienie pliku KIBOLE i umieszczenie go w oddzielnym folderze. Bo oni, to nie my. Oni pochodzą od innej małpy, zleźli z innego drzewa, to jakiś podgatunek, z którym my nie mamy nic wspólnego, poza chodzeniem na dwóch nogach. Prasa holenderska sprostowała informację, jakoby jakaś bojówka rasistowska na stadionie udawała małpy. Okazuje się, że oni wcale nie udawali. Tyle darwiniści. Freudyści węszą tam, gdzie potrafią – kibole, to duzi chłopcy, których mamusia nie kochała, albo kochała za bardzo, a tatuś porzucił, lub, co gorsza, nie porzucił w porę. Karniści z kolei niczego nie wyjaśniają, za to podsuwają rozwiązanie problemu. Ustami uczonymi, bo profesorskimi sugerują, żeby ten podgatunek sam siebie spacyfikował, prosta sprawa, wystarczy pozwolić im się pozabijać. Nawzajem. Tylko – broń Boże – nie opatrywać ran, niech się wykrwawią na miejscu zdarzenia. Owszem, istnieje pewien kłopot. Na pierwszy, a nawet drugi rzut oka trudno odróżnić kibola od innych hominidów. W zasadzie można go sklasyfikować dopiero wtedy, kiedy spuści komuś wpierdol. Czyli post coitum. Należałoby ich zatem jakoś oznaczyć i wydzielić im terytoria, na których mogliby się wzajemnie wyeliminować. Jest jednak bardziej humanitarne rozwiązanie! Symultanicznie wpadli na ten trop suka Kory Jackowskiej, profesor Magdalena Środa i Janusz Palikot. Ta trójca nie może się mylić, a poza tym każda trójca jest doskonała. Można raz na zawsze rozwiązać problem agresji, przy zachowaniu świętego prawa człowieka do odurzania się. Gdyby kibole nie naprali się piwskiem, tylko upalili zielem, nie byłoby zadym. Ba, nie byłoby nawet kiboli. Profesorska tyrada o wyższości THC nad C2H5OH rzuca na kolana. Wizja łagodnego, przyjaznego społeczeństwa opartego na wspólnym codziennym jaraniu, uwieść może najtrzeźwiejszych. Potencjalni kibole, poddani błogosławionemu działaniu gandzi, wytatuowaliby sobie na czołach pacyfki, a rosyjskich gości uraczyliby skrętem, a nie pięścią w twarz. Dobraliby się w pary, całując drug druga jak Breżniew Honeckera, a następnie ruszyliby w pląsy przy akompaniamencie zespołu Jarzębina. W dalszej perspektywie korzyści z obywatelskiego jarania byłyby jeszcze większe. Gdyby oburzonych udało się zmienić w odurzonych, Donald Tusk mógłby rządzić jeszcze długo i bardzo szczęśliwie. Mógłby nawet przekazać władzę swojej córce Kasi, a nikomu nie sprawiłoby to różnicy. Każdy obywatel powinien więc wyhodować własny krzak świętego ziela, a kibole po dwa. I wszystkie problemy znikną. Łagodne, głupkowato uśmiechnięte zastępy zombie będą przekazywać sobie znak pokoju, zamiast powarkiwać na siebie i szukać zaczepki. Gangi, bandy i związki zawodowe rozwiążą się same, mężowie przestaną znęcać się nad żonami i wice wersa. Tak, zdecydowanie tak. Ale ja poszłabym jeszcze dalej. Zamiast ograniczać się do legalizacji marihuany, postuluję, żeby w interesie społecznym karać za odmowę jej palenia. Jednym słowem – wprowadzić obowiązek hodowli i używania konopi indyjskich. Dla tych niewielu głupców, którzy preferują przytomność umysłu i poczucie rzeczywistości, można wprowadzić odpowiednie sankcje, na przykład pracę do osiemdziesiątki przy myciu pisuarów na stadionach. Bez możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę.
Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 19 czerwca 2012 / nr25
Raczej nigdy nie wpadłabym na to, że można przesyłkę wysłać zaadresowaną na domowego zwierzaka 🙂
Tylko patrzeć jak twoje koty Aniu będą odbierać listy.
Zamiast podpisu odcisk pazura cha cha 🙂
Jeszcze jedną zaletą odurzania się maryhą jest to, że człowiek po jaraniu robi się strasznie głodny.
Jak pozytywnie wpłynęłoby to na kondycję producentów wyrobów mięsopodobnych, seropodobnych, chlebopodobnych itp itd.
Skończyłoby się marudzenie, że kiedyś wszystko miało smak, a teraz to gówno.
Społeczeństwo zaakceptowałoby to gówno, a rekordziści w jaraniu może nawet by pokochali.
I – jako, że bardzo się wtedy pragnie słodyczy – poszedłby cały zapas czekoladopodobnych cukierków z larwami jakiegoś stworzenia Bożego w środku:)
A ja nieśmiało zapytam tylko, dlaczego w RP – podobno wolnym kraju, dorosły człowiek, nie karany sądownie ani administracyjnie, żonaty i dzieciaty, płacący podatki nie może legalnie kupić jointa i zapalić? Oczywiście władza zawsze wie co dla obywatela najlepsze i zawsze działa dla jego dobra – niestety! PS. Jeszcze nie jarałem i jakby władza pozwoliła, to ja i zapewne miliony Polaków polecielibyśmy na złamanie karku kupować i palić, palić i jeszcze raz palić….
Wyczerpująca odpowiedź byłaby tak wyczerpująca, że padłabym z wyczerpania. Ale sam pomysł, który mi się tu po tej wypowiedzi pytającej objawił wygląda tak:
Obywatel o jakim mowa, po przedstawieniu zaświadczeń o niekaralności, udokumentowaniu stanu rodzinnego, przedłożeniu zaświadczeń z Urzędu Skarbowego (no i ZUS!) oraz – dodatkowo – oceny zdrowia psychicznego (czy nie jest np. posiadaczem galopującej paranoi) – taki obywatel mógłby sobie legalnie kupić jointa w jointexie. Po podpisaniu oświadczenia, że nie będzie się ubiegał o refundację dwumiesięcznych wczasów na oddziale terapii uzależnień.
A tak, to nie:)
Bo nie.
I już.
Cyt. „I – jako, że bardzo się wtedy pragnie słodyczy – poszedłby cały zapas czekoladopodobnych cukierków z larwami jakiegoś stworzenia Bożego w środku:)”
Czyżby Pani Ania nieświadomie (bądź świadomie) przyznała nam się, że próbowała omawianego specyfiku? 😉
Jeśli o mnie chodzi, to nie lubię palić (oczywiście też próbowałem. Dawno wprawdzie)
Jeśli wypalę za mało, to… nic się nie dzieje, jeśli więcej, to najpierw jest fajnie, później „przybija mnie do gleby” i chce mi się spać.
Jeść oczywiście też, ale nie słodyczy.
Stawiam alkohol ponad jaraniem, mimo męczarni o groźnie brzmiącej nazwie „kac”
Miłego dnia życzę, no i oczywiście troszkę chłodu
Mafia narokotykowa się zatem dalej cieszy… Póki są zakazy oni zarabiają i powini dać na mszę, żeby jak najdłużej rządził Donald – przeciwnik marychy.
Wiele razy słuchałem „wyczerpującego” uzsadnienia „czegoś tam”. Z reguły, takie „wyczerpujące” uzasadnienia wyczerpywały tylko słuczaczy, ale nic nie wyjaśniały…
Ale pozdrawiam serdecznie wszystkich Kurpiów – macie duży potencjał…
Do niczego się nie przyznałam, Rollinsie. Odmawiam odpowiedzi, bo nigdy nie wiadomo, do czego może zostać użyta i kiedy wybuchnie w twarz. Dlatego nie mogę przyznać Ci racji, mimo, że ją masz:) Powiem tylko, że stawiam gorycz bycia przytomną ponad słodyczą chwilowego stanu ulgi, mimo męczarni o groźnie brzmiącej nazwie "poczucie rzeczywistości".
Argument z innego obszaru, który ma swoją moc, ten o mafii. Wszelka mafia jest mi drzazgą w oku:)
To, z czym trudno mi się zgodzić, to nadawanie ewentualnemu procesowi depenalizacji jarania formy kampanii reklamowej produktu. Zwłaszcza, że tym produktem jest narkotyk. Chcę więc zauważyć, że to nie jest jakiś wybór między wolnością a jej brakiem, tylko między większym a mniejszym złem.
Cyt. „Powiem tylko, że stawiam gorycz bycia przytomną ponad słodyczą chwilowego stanu ulgi, mimo męczarni o groźnie brzmiącej nazwie „poczucie rzeczywistości”.”
Jak dla mnie, to bycie przytomnym często jest tak nieznośne, że aby stało się znośne, koniecznym jest (co jakiś czas) pomęczyć się w stanie nieprzytomnym (no i z kacem).
Tak na chłopski rozum: żeby życie (w tym debilnym kraju i świecie) sprawiało mi radość, muszę co jakiś czas pomęczyć się w czymś gorszym, czyli w byciu skacowanym.