Humoreski ponure, Tygodnik Ciechanowski

Inwazja

Najpierw coś wyło, rzęziło i brzęczało, a po chwili rozległ się podwójny huk: bum, bum. I głosy – najpierw dyszkant, później sznapsbaryton. Wystawiłam łeb przez okno, bo takie dźwięki u mnie na zadupiu należą do rzadkości.
Na szczęście.
Owszem, mamy tu inwazję hałaśliwych rzekotek, ale one nie wydzielają z siebie ludzkiej mowy. Na szczęście.
– Szefowo, szefowa wyjdzie tu na moment!– zapiszczał zza żywopłotu dyszkant, no to wyszłam. Barczysty pan w gumofilcach uśmiechnął się ładnie, chociaż z różnych powodów wolałabym tego nie oglądać. Drugi z panów, dużo mniejszy, kopnął wlokący się po ziemi zderzak  zardzewiałego pojazdu, splunął i delikatnie zaklął. Nie cytuję, bo i tak mi wykropkują. Zepsuł im się samochód – pomyślałam całkiem, wydawałoby się, logicznie. Logika jednak nie ma nic do rzeczy w stosunkach międzyludzkich.
– Da pani jakąś szklankę – poprosił ten, co klął barytonem, czyli mniejszy. Większy w tym czasie zręcznie rozprawił się z furtką i obaj panowie śmiało wkroczyli na podwórko. Weszłam do domu, myśląc całkiem (wydawałoby się) logicznie, że panowie chcą się napić wody. Logika jednak… i tak dalej.
Zanim napełniłam wodą dwie szklanki, panowie już zajęli wygodne miejsca przy stoliku pod jabłonią. Postawiłam im szklanki pod nos, a oni w śmiech. I chlust – wodą w trawę. Mniejszy z panów pogmerał ręką w okolicach krocza i wydobył… butelkę wódki. Pomyślałam, że zamierzają chlać gorzałę na moim podwórku, przy moim stoliku, z moich szklanek, ale to wydało mi się tak nielogiczne, że musiałam się uszczypnąć. Kilka razy i bardzo boleśnie. Uszczypnięta, nadal widziałam ten sam obraz: dwaj panowie, dwie szklanki, jedna flaszka. – Ale eee, aaa, co… – udało mi się wykrztusić namiastkę ludzkiej mowy.
– Za naszych! – wykrzyknął ochrypły baryton. I chlapnął w ten sam otwór, którym mówił.
– Nie masz jakiegoś ogóreczka, szefowa? – zapiszczał większy, ocierając oczy, bo mu świeczki w nich stanęły, biedakowi.
– A szyneczki nie podać? – zapytałam, starając się zabrzmieć tak wrednie, jak tylko się da.
– Nada się – kiwnął głową mniejszy, i psu na budę zdała się moja ironia. Przerzucałam w myślach rozmaite frazy, cięte riposty, słuszne uwagi i inne narzędzia do kontaktów z bliźnimi. Niestety, na moim twardym dysku nie było nic na takie okazje. Pustka. Zero. Nie miałam nic, a nic do powiedzenia. Żeby nie stać bezczynnie, jak jakaś ofiara losu, przyniosłam im rzodkiewki i sól. Z pewnym obrzydzeniem popatrzyli na tę wątłą zagrychę, ale zjedli po jednej, krzywiąc się niemiłosiernie. Trzeba przyznać, że szybko uwinęli się z toastami, nieodmiennie  pijąc „za naszych”. Nie dopytywałam. Ich nasi, to niekoniecznie moi nasi, po co stwarzać płaszczyznę do konfliktów międzykulturowych?  Pan dyszkant cisnął pustą butelkę w krzak bzu, westchnął, czknął i wstał.
 – Te chałupe to brak pustakiem obłożyć – zawyrokował. – Bo marna.
Pan sznapsbaryton też podniósł się z krzesła, obszedł krzak bzu dookoła, rozpiął portki i oddał mocz.
– To my już pojedziem – powiedział z nutką żalu.
Większy z panów usiadł za kierownicą, a auto, na oko dwustuletnie, wydało z siebie straszny dźwięk i jeszcze straszniejszy zapach smrodu. Pan mniejszy ponownie zasadził kopa w dyndający zderzak, zarechotał i zniknął we wnętrzu pojazdu. Dawno opadł kurz, rozwiały się spaliny, a ja wciąż stałam przy furtce. Radość i ciepło zalały moje serce. Jak łatwo jest kochać bliźniego. Wystarczy, że sobie pójdzie w cholerę.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 12 czerwca 2012 / nr24

6 komentarzy

  1. Zabawna historyjka 🙂 Szkoda, że wszyscy na wakacjach, a czytam tylko ja i "Rzymianka" (czyli Roma – dla niedomyślnych 😉 Zabawne, że Ania, co nie trawi chamów, notorycznie na nich trafia. Kurde, a ja czasem mam do siebie pretensje, że jestem taki chamski i bezpośredni… PS A nie mogłaś Aniu "grzecznie" (w swoim stylu powiedzieć panom coś od siebie?) Pewnie, jak to prostaki, nie za bardzo by zrozumieli o co się rozchodzi, ale (jak to urodzeni poddani) rezonu do mądrzejszego zapewne by nabrali. Miłego i spokojnego lata Aniu. I mało wizyt takich bliźnich do kochania 😉 PPS Nie znaczy to, że gdzieś odchodzę na wakacje. Nie nie 🙂 Nie rób sobie fałszywej nadziei 🙂 A teraz idę w cholerę, więc zapewne darzysz mnie w tej chwili sporą dawką miłości 🙂

  2. Tak, tylko Ty mi zostałeś. No cóż, czas wszystko zmienia, jak twierdził Bob Dylan:)

  3. Inwazja- pomyślałam stado robali, albo mieszczuchy zaatakowały twoją samotnię.
    A tu dwóch wsiowych buraków 🙂
    Widocznie jak pili z gwinta myliła im się ilość bulbuli i zapragnęli dokładniejszego podziału ognistego napoju.

    PS Jak dowiedzą się na kogo trafili to będą omijać z daleka uroczysko 🙂

  4. Dziękuję za poprawienie mojego postu. Jeszcze coś z nawiasami mi się pokićkało, ale trudno
    Pozdrawiam obie Panie

Leave a Reply