Uczcie się piec chleb
Niepoprawnych politycznie zazwyczaj paliło się na stosach, dlatego cieszę się, że stosy wyszły z bieżącej mody na stosunki międzyludzkie.
Przynajmniej te z prawdziwym płomieniem, bo pomniejsze stosiki wciąż dymią.
Chociażby w Internecie, gdzie można udusić się smrodliwym oparem, a nawet ciężko sparzyć.
Piszę o tym dlatego, że w obłędzie radosnego użytkowania sygnału HSDPA (w odróżnieniu od GPRS na strychu) wpadłam do starych znajomych w Interia 360, gdzie kiedyś eksperymentowałam z pisaniem dla tzw. szerokiej rzeszy.
Eksperyment powiódł się o tyle, że już ponad rok temu wyciągnęłam wnioski.
Te same, co zawsze: get out of here!
A dziś ze zdumieniem czytam, że oni tam na forum są wciąż z tym samym miejscu: kłócą się, obrzucają wyzwiskami, snują paranoiczne wątki bez żadnego kontaktu z rzeczywistością.
Czym prędzej zamknęłam przeglądarkę.
Po co zaglądać w jakieś mroczne dziury?
Zwłaszcza, że jest tyle ważnych rzeczy dookoła: tyle książek do przeczytania, tyle myśli do pomyślenia.
A jedna bardziej ponura od drugiej.
Te myśli.
No jakże, luty jest przecież.
W lutym – od wielu już lat – cierpię na taki spadek serotoniny, że mam ochotę wystrzelić się w kosmos.
Fiuuuu… poleciała, wróci pod koniec maja.
Jak będzie już po obchodach smoleńskich (ratunku!) i po beatyfikacji JPII (ratunku, ratunku!).
W międzyczasie, w tej przestrzeni międzyplanetarnej przemyślałabym sobie na spokojnie parę wątków, bo tu hałas panuje i ciągle ktoś mnie rozprasza.
Oto przykład:
Szanowna Pani,
W Pani wywiadzie dla Wysokich Obcasów pojawia się zdanie "Matematycy
szukają Boga w liczbach pierwszych". Jako że nie znajduję w nim
specjalnie związku z rzeczywistością, a wizerunek matematyki i
matematyków w mediach nie jest mi obojętny, chciałbym zapytać – skąd
takie stwierdzenie?
I moja odpowiedź:
Och, mam nadzieję, że metafora "szukanie Boga" nie jest ogólnie obraźliwa
dla matematyków:)
A wzięło się z lektur, które czytam do poduszki, w tym wypadku może
pogalopowałam przez niejakiego Amira D. Aczela.
A co, w ogóle nie szukają?
No i nie odpisał, a ja wciąż nie wiem: szukają czy nie?
Ale zadałam sobie pytanie: czego ja szukam?
I odpowiadam sobie: szukam narzędzi do interpretacji subiektywnej rzeczywistości.
Cała wiedza, którą gromadzę jest mi potrzebna tylko w jednym celu: żeby rozumieć to, co istnieje. Nie zagracam sobie głowy żadnym bezużytecznym śmieciem, tak jak nie gromadzę przedmiotów, których nie używam.
Na przykład torebek.
Po ką bladą kiszkę komu potrzebne torebki???
Nie, nie odpowiadajcie.
Żenada, żebym takich rzeczy nie wiedziała!
Ja – to widać gołym okiem – muszę się jeszcze dużo nauczyć.
Najpierw przestudiuję zależności między metką na bluzce a poczuciem własnej wartości.
I muszę natychmiast przestać bezcześcić markowe łachy poprzez obcinanie im metek, które mnie drapią i uwierają.
Trudno, będę się drapać i wiercić jak adehadowiec, ale metki zostają!
Szukam wiedzy, żeby jej natychmiast użyć jako narzędzia, przykrojonego na własną miarę.
Resztę lokuję w folderze bullshit.
Zdziwilibyście się, co tam jest w tym folderze…
Czy ktoś mógłby mi pożyczyć jakieś twarzowe klapki na oczy?
Zaraz… ale ja przecież nie mam markowych łachów…
A może masz, ale skoro poobcinałaś metki to teraz nie wiesz. 🙂
ale o co chodzi, ale o co chodzi? :):):):)
Ha ha! To dopiero jesteś Małpo trendy! Bo najbardziej trendy jest mieć łachy BEZ MARKI. Znaczy się, NO NAME. Bo z metką i marką–to takie wulgarne!
Jednym z najbardziej trendy sklepów z rzeczami do domu i łachami jest taki japoński sklep, a właściwie ich sieć, co to się MUJI nazywa. Muuuuu! „Mu” oznacza po japońsku „brak, nieobecność, pustkę”. A „ji” to marka, nazwa. Czyli MUJI to NO NAME właśnie. Baaardzo trendy 🙂 I drogi, jak sam skurwysyn.
W każdym razie–NIE MIEĆ markowych łachów–to dopiero przejaw wysublimowanego gustu. Czego to te ludzie nie wymyślą!
A torebki mogą służyć na przykład starszym paniom do okładania rabusiów w celu zastraszenia i zniechęcenia do napadania na sklepy jubilerskie.
Podobno w większości przypadków torebka, to przenośne laboratorium chemiczne. O wiele ciekawsza jest kwestia pojemności. Czasem obserwuję żonkę, jak coś jej się zawieruszy w torebce. Patrzę i nie mogę uwierzyć ile można zmieścić w tak niepozornej torebeczce. Żaden iluzjonista nie jest w stanie ukryć tylu przedmiotów przygotowując się do wstępu.
Jeżeli kiedyś będzie potrzebna nowa jednostka dla bardzo dużych objętości, proponuję nazwać ją torebka. 🙂
Szlag by trafił, a ja większość szmat mam z metkami. No tak, zdziczałam w tym Jasieniu :). Jaki obciach.
Ja nawet nie wiem co markowe a co nie, bo podobnie jak Małpa od razu po zakupie odcinam metki 😉 😉 😉
A teraz powiem zupełnie poważnie–ja chciałabym mieć szmaty z metką własną. Naprawdę. Chciałabym nauczyć się szyć ubrania. Nie wszystkie, jasne, ale tak trochę. Mam nawet maszynę do szycia, stareńkiego Singera (na chodzie, dałam do obsprawienia, bo mam blisko takiego pana, który zajmuje się tak archaicznym serwisem). Potrafię w miarę prosto szyć, ale wykrojenie odpowiedniego kawałka materiału mnie przerasta. Wiecie, te wykroje, z których nic nie kumam–jakaś plątanina kresek, brr, coś, jak rysunki techniczne. Ale–prosto szyć umiem i mam kolekcję starych ubrań i kawałków materiału. I umiem (bo już to robiłam) robić patchworki (znaczy się takie rzeczy z pozszywanych skrawków materiału). I się zabieram. Jak już takie poszyję, w ramach terapii zajęciowej i rzucania palenia, to dam u Małpy ogłoszenie pt. kapę patchworkową oddam w dobre ręce. Bez metki 🙂
Dorota, masz kolekcję starych ciuchów takich w których nie chodzisz, to na początek popruj jedną (tylko taką co rozmiarem jeszcze pasuje)i będziesz miała gotową formę. Odrysuj na nowym kawału materiału , wykrój itd. Trochę to pracochłonne ale jak chcesz się pobawić i masz czas to możesz spróbować. Jak za pierwszym razem nie wyjdzie to następna już na pewno.
Tylko rzucenia palenia przy tym nie gwarantuję. 🙂
E to może stworzymy jakiś zespół? Bo ja do szycia to serca bym nie miała, ale wykroje rysować mogę. I wcale bym tego tak nie komplikowała. Acha i chętnie zaprojektowała bym wzór materiału, kolory, wzory, gęstość i takie tam 🙂 W tym to bym się czuła. A metka? Metkę bym Ci Dorota wkomponowała we wzór tak, że nieliczni tylko by się połapali o co chodzi. I najchętniej na metce było by jakieś ciche subtelne wezwanie. Jakaś ukryta idea. Kurcze rozmarzyłam się?
No i metka nie była by doszywana tak żeby nie „gryzła”, stanowiła by część wzoru. Bo materiał ze swoim wzorem nie był by powtarzalny :). Mogły by się zdarzać podobne, al nie takie same. Chętnie też projektowała bym same już „szmaty” na „gotowo”, żeby tylko ktoś chciał to szyć i nosić :). I wszyscy mieliby szansę u mnie i grubi i chudzi i średni :). I wiecie co bym jeszcze zrobiła? Organizowała bym pokazy takich „szmat” ale bez użycia wygłodzonych modelek. Wzięłabym normalnych ludzi chodzących po ulicy. Młodych, starych, grubych, chudych, brzydkich i ładnych. I każdemu bym dopasowała jakąś szmatę. A pokazy szmat robiła bym na ulicach, za darmo. I nie były by to pokazy mody. Tylko pokazy recepty na odrobinę normalności. Normalności?
Roma, aż tyle czasu to ja nie mam 🙂 Istnieje też poważne ryzyko, że ja potem te kawałki, co to według pracowicie sprutych wytne, zeszyję ze sobą odwrotnie. Zawsze miałam pałę z geometrii, a mój zeszyt był cały w dziurach od gumowania kolejnych prób opisania koła na trójkącie czy też wpisywania koła w trójkąt. Cierpię albowiem na patologiczny brak wyobraźni przestrzennej 🙂
Inne ryzyko jest takie, że jak się wkurzę po tym zszywaniu, to będę musiała sobie zapalić, więc na rzucanie palenia raczej mi taka akcja nie pomoże 🙂
Małgosia–to nie musiała by być recepta na nic, to by była po prostu fajna zabawa 🙂 To ja poćwiczę szycie na prosto czy też po prostej, a jak się wprawię, to możemy ruszać z manufakturą 🙂
Wiecie co? Nie ma dla mnie znaczenia, czy coś ma metkę czy nie. Ani to obciach chodzić w Armanim (jeśli metka nie gryzie), ani w Zarze ani w ubraniu z rynku.
Z tymi metkami to widły z igły w każdą stronę…
Masz rację Dorota, na cholerę nam jakieś recepty. Manufakturka? O tak, bo manufakturka.
A co do tej prostej to podziwiam Cię, bo ja nie potrafię nawet narysować prostej (chyba, że od linijki) a co dopiero wyjść na prostą szyjąc :). Nawet nie chciało by mi się ćwiczyć. Wolałabym zapalić :). Zawsze rysuję jakieś wykrętasy. Ponoć tak od urodzenia kręcę. Pokrętna jestem zatem, nigdy prosta 😉 dlatego ludziom tak ciężko ze mną 🙂
Szybko rezygnujecie.
Dorota, mam jeszcze jeden pomysł.
Kimono – takie japońskie , w Polsce nikt nie szyje a jedno warte ponad 10 tysięcy dolarów więc można zarobić uruchamiając większą produkcję.
Niewiele szycia i kroju bo tylko trzy otwory do obszycia na prosto , więc dasz radę.
Dla Małgosi też jest zajęcie i to bardzo odpowiedzialne a mianowicie ręczne malowanie (wzory) jedwabiu.
Za modelkę obojętnie kogo, to rozmiar uniwersalny .
Wróć… Ania nie może być. Ona założyła by do tego glany i rozcięła boki na dole żeby mieć stabilniejszy chód a tu trzeba trucikiem.
A palenie to rzuciłybyście na 100% , bo wyjarać dziurę w beli jedwabiu to dopiero strata. 🙂
Roma daję słowo – nikt nie rezygnuje :). Właśnie zaczęłam coś tam rysować, co prawda nie na jedwabiu ale za to jedwabiście się wkurzam, bo mi coś nie idzie ze sprzętem.
A co do obciachu z metkami, to żartowałam ;), daję słowo. Jak gryzą to staram się wypruć i często tak to zręcznie robię, że później pół ciucha mi się pruje bo tak wszywają, albo dziurę zrobię nożyczkami. A gryzą te przy kołnierzu w bluzkach, albo wszyte z boku razem z instrukcją prania i prasowania. Jak nie gryzą to o nich po prostu nie myślę. Z nazwą czy bez nazwy, byle wygodnie i w moim stylu. Nienawidzę sztywnych kołnierzyków i żakietów, w których paraduję w pracy podczas oficjalnych spotkań, z metką czy bez jak dla mnie są do bani. Lubię bawełniane bluzy i dżinsy i owszem noszę dżiny tylko z jednej firmy, bo tylko z tej jednej firmy pasują na moją figurę. Ale metek nie usuwam, bo na kieszeni mi nie przeszkadzają. A te wszyte od środka w pas obcinam jeśli są sztywne i z jakiegoś prawie „plastiku”. Jak są jedwabne to zostawiam, bo tam najczęściej jest podany rozmiar, który ja zawsze zapominam a jak kupuję nowe to zawsze pytają, więc wygodnie jest mieć ściągę przy sobie.
No, i proszę, pomysł na biznes gotowy. Wystarczy zrealizować 🙂 A ja tak skromniutko chciałam w domowym zaciszu szyć tylko dla siebie–tymczasem Roma otworzyła przede mną wspaniałe perspektywy 🙂 Ale zanim ja dojdę do takiej wprawy, żeby moje kimona chodziły po 10 tysięcy papierów, to chyba mi setka stuknie. Może jednak ja zostanę przy tym ćwiczeniu szycia na prostej…
Manufakturka. Tak,tak. A później można sprzedać. Taki pojedynczy egzemplarz, nie-prosto szyty i bez metki naprawdę może być wiele wart. Można na aukcję wystawić i zawsze jakiś snob się znajdzie, który zechce wydać fortunę za takie kimono MUJI :). Nie obejrzysz się Dorota i milionerką zostaniesz i Romie odpalisz działkę za koncepcję 🙂
Uśmiałam się szczerze z waszych problemów krawieckich
Szyję dość dobrze, chociaż tego nie lubię .Każdy kupiony ciuch przerabiam na swoją figurę , bo nic mi nie pasuje.
Moja ciotka była krawcową i od dziecka siedziałam u niej na kolanach przy maszynie.Jak ona mogła szyć z dzieckiem na kolanach teraz się zastanawiam.
Patrzyłam i uczyłam się a jak sięgałam nogami do pedałów to już szyłam , najpierw lalkom potem sobie.
Już mnie to nie bawi ,teraz wolę kupić gotowe.
Małgosiu ja też nie cierpię bluzek i żakietów, kojarzą mi się z kółkiem różańcowym. 😉
O rany Roma, takich skojarzeń nie mam :). Za to kołnierzyk i żakiet kojarzą mi się z udawaniem, aktorstwem i takim odrealnieniem na sztywno. I z bankowcami, którzy są szczególnie dla mnie sztuczni i z którymi nie lubię rozmawiać, a często muszę. Taka karma.
Ale kiedyś miałam fajnego kontrahenta z Niemiec. Przedsiębiorca, który olewał konwenanse. Ubierał się w spodnie bojówki,wygodnie buty trapery, nosił przy sobie duży nóż przy pasku, taki prawie bagnet. I nie miało znaczenia czy jest na oficjalnym spotkaniu czy nie. Na targach w Hanowerze, gdzie wszyscy byli wymuskani na sztywno jak wszedł to go ochrona chciała zatrzymać :), przez ten bagnet, ale jakoś ich spławił 🙂
Ja też szyłam lalkom i sobie coś ściboliłam, ale w stopniu, że tak powiem, mało satysfakcjonującym 🙂 Ot, spódnicę na gumkę potrafiłam uszyć.
Jak musiałam chodzić w żakietach i kołnierzykach, to nie lubiłam. A teraz lubię–tylko raczej w marynarkach i koszulach, takich nie na sztywno. I właściwie to ja przez te żakiety i bluzki zmieniłam pracę–bo bardzo chciałam móc pracować w japonkach albo na bosaka. I w piżamie. No, to się zaparłam i tak mam. Ale czasem mnie nachodzi, żeby się ustroić 🙂
Ja też kiedyś musiałem uszyć ubranko dla lalki.
Nie pamiętam w której to było klasie szkoły podstawowej. Pani od ZPT wymyśliła taką pracę.
Jakie chłopcy mieli szanse w porównaniu z dziewczętami, które szyły takie ubranka od ładnych kilku lat, niektóre potrafiły już szyć na maszynach.
Wyciąłem jakieś kształty z kawałków materiału i posklejałem je butaprenem. Nauczycielka postawiła mi 3+ . Trzy za wykonanie i plus za (jak powiedziała) nowatorskie podejście. 🙂
Marnarynarki lubię ale z miękkich materiałów, tzw. lejących i z miękkiej skóry. Najlepiej „surowej” bardzo lubię, ale do marynarki koniecznie golf, dżinsy i skórzane botki z wygiętymi noskami :).
Miękka lejąca się skóra brzmi jak pozostałość po otyłości brzusznej. Po liposukcji. No, ale co ja tam się znam na modzie. Ja sobie prawdziwą spódnicę sklejałam butaprenem, Darku!
Cha,cha,cha. Zajebiście śmieszne :):):):):):):)
Czekaj zechcesz Ty coś….. rudego jeszcze!!!!!!!!
Ja skleiłam materiał na kanapie że by dalej się nie rozdzierał klejem kropelka . Nikomu tej metody nie polecam. Owszem trzyma , ale czuć zgrubienie jak na tym siadam i zaciągają się rajstopy.
Uwielbiam lniane koszule, luźne. I spodnie też. Ciekawe z czym się skojarzą?
A najbardziej lubię jak kolory są już spłowiałe. Takie sprane. I lubię paski ze sznurka, plecione. Mam kilka takich. I sandały szyte ręcznie grubym ściegiem. Takie człapiące nieco. I lato, lato, lato 🙂
Giezło na niej sprane, sznurkiem przewiązane i łapcie z łyka…
Roma, a co to są RAJSTOPY?????
Aniu, to takie coś co przy zakładaniu na tyłek lecą oczka. Moje córki wciągają to do stroju galowego do szkoły.
Małgosiu , widzę że podoba Ci się moda sanacyjna.
Czy nie wyglądasz w tym jak Kargule robiące zdjęcie do Ameryki? 🙂
Nie zastanawiałam się Roma jak w tym wyglądam. Może i jak Kargule :):):):):):):) Ale jakie to ma znaczenie? 🙂
No i wyszłam na łapciucha 🙂
Małgosiu z tego co czytam to jesteś bardzo elegancką kobietą dbającą o szczegóły .Ja nawet żelazka nie używam .Moda retro jest teraz na topie i takie Kargulowe ciuchy mogą mieć metki z najlepszych domów mody. 🙂
Lniane, luźne koszule są super.
Słyszałam, że w modzie jest dziś wzrok dziki i suknia plugawa. I czerwone żakiety a la Beata Klempa.
Roma ale nie lubię rajstop. Dlatego najczęściej chodzę w spodniach, dopiero latem w sukienkach, jak nie trzeba rajstop zakładać. A czy elegancka??? E nie, raczej łapciuch ze mnie :)No może od czasu do czasu bywam eleganckim łapciuchem, ale tylko od czasu do czasu 🙂
Lniane koszule tak, tak, tak. Kiedyś znalazłam w sklepie fajny materiał na koszulę. Len oczywiście, ale co z tego jak nie miał mi kto uszyć. A wizję miałam jak ma ta koszula wyglądać. No i ostała się wizja 🙂
Czerwonego żakietu bym nigdy nie włożyła. Musi chujowo wyglądać. Nie dość, że żakiet to czerwony. Jak już żakiet to stonowany kolor a koszula rozjaśniająca. Żakiety mam tylko w 3 kolorach – szary (ciemne i jasne), brąz i czarny. Koszule białe, beżowe (lniane, choć ze sztywnym kołnierzykiem), spłowiała żółć. Za to mam dziki wzrok i kilka par czerwonych butów 🙂 Zresztą buty to moje zboczenie. Wszelkie kolory i style. Jednak preferuję czarne glany do wszystkiego :). Najlepiej sznurowane tylko w 1/3 i luźno zwisający jęzor :):):):):). A suknie mam wyłącznie proste i skromne. Plugawie skromne 4 cm za kolano. Plugawe mam tylko myśli czasami :):):):):)
W ramach kącika porad na temat klejenia materiałów–moja wtajemniczona w świat dodatków krawieckich koleżanka poradziła mi kiedyś, jak ratować pęknięty materiał. Otóż w pasmanterii sprzedają takie cóś–cieniutki materiał z warstwą kleju. I to się podkłada od spodu i zaprasowuje (jak ktoś ma żelazko :)). Ona w ten sposób też sukienki kleiła 🙂 Z kawałków, znaczy się.
Miałam kiedyś wielkie rude psisko. Atos mu było. Atos nie znosił samotności. Jak zbyt długo był sam w domu to demolował mi mieszkanie. Z samotności rozszarpał mi meble. Cała tapicerka w strzępach była. Kupiłam więc nowe meble, wymarzoną sofę w klasycznym stylu. Piękna była ta sofa i fotele do niej. Meble dostarczono kiedy byłam w pracy. Były jeszcze w folii. Mąż wyszedł z domu, a dzieci zabrała moja koleżanka na jakąś dziecięcą imprezę. Kiedy wróciłam po godzinach z roboty, mebli już nie było. To znaczy były, ale ich nie było. I nie było patentu żadnego, żeby te strzępy do kupy posklejać. A oczy Atosa….takie szczęśliwe, że wróciłam. Usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. Atos lizał mnie po gębie cały szczęśliwy. Wtedy zdobyłam drugi zawód Ta-Picer amator. Zamówiłam nową tapicerkę u producenta i sama ją zmieniłam. I nie myślcie, że to było proste, bez kleju się nie obeszło. Bo tzw. „owatę” się podkleja do pianki poliuretanowej zanim naciągnie się tzw. anzug. Ale gdybym jednak miała sama uszyć anzug to pewnie bym zrezygnowała z mebli :).