Felieton

Dla Pikfe

Książki, powiadasz…

Kochana Pikfe na swoim blogu zaprosiła mnie do zeznań na temat książek.
Bardzo mi się to podoba, ja też Was zapraszam do tej zabawy. Napiszcie o pięciu książkach, które w jakiś sposób wywarły na Was wpływ.
Dajcie głos, Ludziska.
Przerywam swój urlop, żeby o tym napisać, bo to ważne.

Ja jestem książkożerczynią.
Pazerną.
Jestem książkowym jamochłonem.
Wiecznie głodnym.
Kiedy przeczytałam Sto lat samotności, uznałam, że wszystko już zostało napisane i wpadłam w rozpacz. Że nic dla mnie nie zostało. Nic istotnego.
Ależ byłam głupawa!
Wierzyć się nie chce.

Dziś?
Nie mam kompleksów wobec nikogo, nie padam na twarz przed żadnym mistrzem pióra. Sama też umiem pisać, jeśli mi się tylko zechce.
Czyli rzadko.

Są autorzy (autorki), którzy znają około tysiąca słów i tworzą z nich książki, które na dodatek są wydawane. Czy mają kompleksy?
Dobra, jędzo. Pisz do rzeczy.

Mam wybrać pięć książek spośród tych, które miały na mnie wpływ, Kochana Pikfe kazała.

Każda książka ma na mnie wpływ taki, że odpływam radośnie. Jeśli tylko jest napisana (przetłumaczona) w miarę sprawnie językowo.
Z każdej się czegoś dowiaduję, nawet, jeśli jest to wiedza kompletnie od czapy i do niczego na pozór nie mogę jej wykorzystać. Powtarzam: na pozór. Bo prędzej czy później jednak (chachacha) wszystko mi się przydaje.
Zatem dobrze, wyznam pod przymusem, że jest kilka książek, za które jestem szczególnie wdzięczna, że istnieją.

Jeden: Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez – za rozpaczliwy podziw, jakim darzę tę powieść i za to, że Rebeka Buendia jadła ziemię, co dowodzi, że nie jestem pierwszą, która żywi się piaskiem.

Dwa: Mistrz i Małgorzata, Michaił Bułhakow – ponieważ mogę otworzyć ją na dowolnej stronie i czytać z niesłabnącą radością. I za Behemota. I za odciętą głowę, która w ostatnim przebłysku świadomości pojęła, że przypadek to mit. Tocząc się – ta głowa – zrozumiała, że wszystko, co się wydarza, jest częścią planu. Zawsze uważam, żeby nie rozlać oleju.

Trzy: Kwas siarkowy – to książeczka, którą ja bym napisała, gdyby Amelie Nothomb nie zrobiła tego wcześniej. A tak – nie muszę.

Cztery: Historia Lisey, Stephen King – za staw, do którego wszyscy sięgamy, by łowić słowa. Za wszystkie poziomy, na których można czytać tę przedziwną opowieść (jak większość jego powieści zresztą).

Pięć: Wezwanie do miłości, Anthony de Mello. Za wezwanie do miłości, za drogę i naukę.

Skoro mam poprzestać na pięciu, to niech tak będzie.

Pozdrowienia dla Was, Kochani Ludzie.

6 komentarzy

  1. 1) Włóczęgi Północy , Jamesa Olivera – za zasianie ziarna przygody które pcha mnie przez życie , za miłość do odkrywania nowego jaką we mnie obudziała i za przepiękne opisy przyrody widzianej oczami zwierząt!
    2) Władca pierścieni , Tolkiena – za ponadczasową opowieść walki dobra ze złem!
    3) Kobiety, które kochaja za bardzo , Robin Norwood – za możliwość zrozumienia siebie!
    4) Ojciec chrzestny , Mario Puzo – za honor , szacunek , pogardę , nienawiść , miłość i śmierć , za kalejdoskop ludzkich uczuć!
    5) Mały Książę , Antoine de Saint-Exupery – za wiecznie żywą prawdę – każdy jest odpowiedzialny za to, co sam oswoił!

    Dodala bym do kompletu Kubusia Puchatka , Alan Aleksander Milne bo nie umeim zyć bez madrości zawartych w tej książeczce 😉

    Serdecznie pozdrawiam Aniula!
    ps. tęsknimy za Wami !!!

  2. Ja nie wymieniłbym pieciu, chociaż przeczytałem wiele. Albo dużo więcej, albo… poprzestanę na jednej. Malutka, cieniutka książeczka, niczym “Stary człowiek i morze” (zresztą tez jedna z “moich” ale to banalne):
    “Jak wściekły pies”. Nie pamiętam latynoskiego autora. Ukradli mi ją w czasie, kiedy wszystko mi kradli, ale tej książeczki odżałować nie mogę.
    Uciekinier z więzienia, goniony przez strażnika z wiernym psem. Kiedy strażnika zabija, wierny pies wypełnia jego ostatnia wolę. Aż w koncu staja “Twarzą w twarz”… Przejmująca…
    “Czerwone liście”
    “Przebudzenie”
    “Dr. Jackel i Mr. Hyde”
    Jest jeszcze jedna książka -kryminał. Też nie pamiętam autorów (bo tez ukradziono), byli to dwaj bracia, chyba rosjanie. Rzecz nawet nie w kryminalnej historii, ale każdy rozdział rozpoczynał się kolejnym fragmentem “życiorysu” Stradiwariusa. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem wtedy to nazwisko, nie byłem nawet pewien, czy to też nie wymyślona posać (taki byłem… mądry), ale potem mnie zafascynował.
    Pozdrawiam nareszcie sie odzywającą:(((
    Ankę:(

  3. Starałam się za długo nie zastanawiać nad tym wyborem, tylko posłuchać głosu serca. I proszę bardzo–oto efekt (zestawienie w porządku chronologicznym):
    1. “Lotta z ulicy Awanturników” Astrid Lindgren. Jednak nie “Pippi Langstrumpf” i jednak nie “Dzieci z Bullerbyn”, choć powinny tu się znaleźć, ale musze być bezlitosna. Tytułowa Lotta jest Okropnie Niegrzeczną Małą Dziewczynką, która w dniu swoich piątych urodzin obudziła się strasznie zła. Miałam ze trzy, moze cztery lata, kiedy po raz pierwszy przeczytano mi tę książeczkę. I postanowiłam być niegrzeczną dziewczynką 🙂
    2. “Trylogia” Henryka Sienkiewicza. Pierwszy tom “Ogniem i mieczem” przeczytała mi Babcia. Miałam wtedy sześć lat. Czytałyśmy po nocach, o tłumaczenie łacińskich sentencji prosząc Dziadka. Nie musiałyśmy go budzić, bo też o tej porze zajmował sie czytaniem 🙂 Resztę doczytałam już sama. Do dziś czytam “Trylogię” tak z raz na rok i nadal tak samo płaczę przy śmierci pana Longinusa. Skrzetuski mnie zawsze ani ziębił ani grzał, w Kmicicu kochałam się nieprzytomnie, a jako dziewczynka marząca o tym, żeby być chłopcem i móc sie bić pragnęłam ze wszech miar być jak Basia Wołodyjowska. Po “Trylogii” postanowiłam zostać pisarzem. Może kiedyś zostanę 🙂
    3. “Sto lat samotności” Marqueza. Kiedy byłam mała, moi Dziadkowie opowiadali mi historie rodzinne i historie ze swojego dzieciństwa. Przeczytałam “Sto lat samotnosci” mając 13 lat i stwierdziłam, że i ja mam swoje Macondo, wcale nie gorsze 🙂
    4. “Przeminęło z wiatrem”–a jednak. Nie ma książki dającej mi czystszą przyjemność czytania.
    5. “Opowieści wschodnie” Marguerite Yourcenar. Nie jest to jej najlepsza ani z pewnością największa książka. To króciutkie opowiadania, wersje miejscowych bałkańskich (a dokładnie z terenu obecnej Czarnogóry i Grecji) opowieści ludowych plus parę opowieści z Chin, Japonii i Indii. Czytałam ją mieszkając przez ponad miesiąc w małej górskiej wiosce na Cyprze i opowieści z książki przeplatały się z historiami, które opowiadali nam mieszkańcy wioski. Marguerite Yourcenar spisywała swoje “Opowieści” podczas podróży po Grecji w latach trzydziestych. W opowieściach mieszkańców mojej wioski pojawiały się te same motywy, te same postaci. Nigdy literatura nie splatała się tak z rzeczywistością, jak wtedy.Nigdy nie czułam tak mocno, jak żyje.

    Ciężko mi nie włączyć do tego zestawienia różnych książek. Na przykład mojego ukochanego pisarza–Bohumila Hrabala, w całości. Czy Agathy Christie. W całości. Czy Czechowa, Gogola i Dostojewskiego. I Maupassanta. I “Kubusia Puchatka” oraz Muminków, a zwłaszcza “Zimy Muminków”, najpiękniejszej książki o depresji sezonowej, jaka została napisana. I “Nędzników” Wiktora Hugo. I “Krystyny, córki Lawransa” Sigrid Undset. I “Pana Tadeusza” (naprawdę, przysięgam!). I “Ziela na kraterze” Wańkowicza. I “Włóczęgów Północy” Curwooda. I “Łowców wilków” i “Łowców złota” Curwooda, z sequelem tłumacza Curwooda czyli “Łowcami przygód”. I oj, jak wielu innych! Ta piątka jest strasznym ograniczeniem. A poza tym ja czytam wszystko, kompulsywnie, nawet papierek od cukierka i opakowanie proszku do prania 🙂
    Pozdrawiam wszystkich pożeraczy książek 🙂

  4. Wiecie co? Bardzo mi się ta zabawa podoba, ja lubię czytać książki z polecenia.
    Dziękuję Aniu 🙂

  5. Nie wymienię pięciu książek bo nie potrafię, chociaż mama była bibliotekarką, więc powinienem zabłysnąć światłem odbitym. Niczego oryginalnego tutaj nie dodam, choć napisać muszę iż cieszą mnie ci którzy za dobre książki uznają trylogię Sienkiewicza. Z książek nie wymienionych dodam “Serce” Amicisa, ponieważ jest to książka, którą przeczytałem chyba największą ilość razy. Drugą niechaj będzie “Monte Cassino” Wańkowicza, choć nie mogę wykluczyć że tę książkę czytałem jednak jeszcze częściej.
    W jakimś momencie Norwid, Baczyński (temat maturalny). “M i M” zostało wymienione kilkakrotnie wobec czego dodam tylko iż generalnie nie lubię oglądać ekranizacji powieści które wcześniej przeczytałem. Wolę pozostać ze swoim obrazem w głowie. Wyjątkiem jest jednak to arcydzieło, które (nie od razu) zacząłem oglądać w TV w formie serialu. Ktoś stworzył genialne nuty, kto inny cudnie to zaśpiewał. W obu przypadkach czapki z głów.
    No i porażka – a tą jest “Ulisses” Joyce’a. Upolowany po latach tomik, który z wielkim apetytem zamierzałem pochłonąć podczas jednego posiłku stanął mi kością w gardle i tkwi tam do dziś. Kilka razy jednakowoż wyleczył mnie z bezsenności, więc pieniądze nie zostały wydane niepotrzebnie. 😉

Leave a Reply