Pasuję
Psychologia jest nauką ścisłą.
W pewnym sensie.
W takim mianowicie, że można przewidzieć i przyjrzeć się sekwencjom zdarzeń następujących po sobie.
Sekwencja, o której dziś piszę, dotyczy wewnętrznego uzgodnienia. Wewnętrzne uzgodnienie zaś jest tylko jednym ze sposobów adaptacji w sytuacji dysonansu poznawczego.
Czekajcie, zaraz przetłumaczę na polski:
Wewnętrzne uzgodnienie wyrażane jest zdaniem pozornie pytającym i jest wyrokiem.
Zdanie to brzmi:
Ale może coś w tym jest.
Była sobie Dziunia.
Taka zwyczajna Dziunia; miała swoje słabe i mocne strony, miała jakiś własny styl, który czynił ją wyraźną. Na minus, na plus, zależy, co się komu podoba. Zależy, kto patrzy i przez jakie okulary.
Dziunia na ogół się nie podobała, ale miała swoich zwolenników.
Garstka ich była.
Ale byli.
Wtem, pewnego dnia (który pozornie niczym nie różnił się od innych dni), Dziunię zaatakowała Meduza. Meduza po prostu nie mogła znieść, że ktoś taki jak Dziunia robi sobie co chce, pisze co jej się podoba, gada, a ludzie słuchają.
Garstka ludzi.
Ale dla Meduzy nawet ta garstka była nie do zniesienia.
Meduza włączyła wewnętrznego GPSa i wetknęła sobie w zadek odrzutową miotłę, jak to meduzy.
Cel: zniszczyć Dziunię za wszelką cenę.
Narzędzia: wszystkie, jakie są dostępne w czeluści meduziej duszy.
Dziunia trochę się szarpała, ale z Meduzą nikt nie może wygrać, ponieważ z Cipomeduzą się nie wygrywa.
Cipomeduza jest jak skała, na której podłość stoi pewnie i stabilnie od czasów pierwszej zbrodni z zawiści: od czasów Kaina.
Dziunia to wiedziała, więc zabrała po cichutku swoje zabawki i wyniosła się szybko, najszybciej jak umiała.
I najciszej.
Ale nie o tym tutaj dziś mowa trawa.
Meduza Dziuni nie skrzywdziła, bo nie miała aż takiej władzy.
Meduza tylko stworzyła warunki, w których Dziunia nie miała ruchu.
Ani w lewo.
Ani w prawo.
Ani nigdzie.
I została sama.
Jak palec.
Jak kołek.
Meduza Dziuni nie zabiła.
Zabiło ją coś innego:
Mechanizm uzgadniania.
Zabiła ją – całkiem nieświadomie – ta garstka przyjaciół, których Dziunia kiedyś miała.
Bo oni musieli znaleźć odpowiedź na dręczące pytanie: Jak to możliwe, że takie rzeczy się ot, tak dzieją? A może ta Dziunia rzeczywiście jest taka beznadziejna? Może zasłużyła?
Może Meduza po prostu zrobiła dobrą robotę?
Zaraz, chwila: przecież nawet wyznała, że wie duuuuużo więcej, ale nie powie. Bo musi dochować tajemnicy, a w ogóle jest przecież szlachetna, więc nie dobija leżącej…
Ale gdybyście wiedzieli, to co ona wie… uch!
Tylko Dziunia – tylko ona jedna i jeszcze Bunia – wiedziały, że Meduza gówno wie.
Cała reszta uznała: no ale coś w tym musiało być.
I Dziunia umarła, a w jej miejsce narodziła się Nasty Bitch.
To było kiedyś.
W ubiegłym wieku, tak dawno, że wydaje się snem.
Ale wciąż się powtarza.
Pamiętam rok 2001, miejsce akcji: Instytut Psychospołeczny Zwierciadło.
Wojtek Eichelberger był wtedy superwizorem naszego zespołu.
Pewnego dnia, już po sesji, zaprosił mnie na kawę w stylu: mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Nad filiżanką neski podał mi anonimowy list, w którym osoba (w drodze dedukcji zidentyfikowana później jako dziennikarka tygodnika NIE, Anna S.) napisała jadowity paszkwil o mnie. Całkowicie odhamowany, bo (wtedy) anonimowy, a w nim rewelacje o mnie takie, że wyłożyłam się na glebę, pod stół.
Narkomania i lesbijski związek ze współpracownicą to były konkrety. Reszta, to zarzuty z gatunku: ja coś wiem, ale nie mogę powiedzieć, bo narażę się na zemstę. Niby moją zemstę, bo ja wprost słynę z mściwości, Ludziska.
Wojtek zapytał mnie, czy mogę udowodnić, że te zarzuty nie są prawdziwe.
Jasne, że mogłam.
Poprosiłam o zainstalowanie kamery w moim wyrku i zaproponowałam, że oddam mocz do badania od razu.
Do tej filiżanki po kawie.
Powiedział: ludzie nie piszą anonimów bez powodu, coś w tym musi być.
I było coś w tym, jak się później dowiedziałam. Niezaspokojona ambicja koleżanki po fachu, której Zwierciadło odrzuciło tekst. Przyszła wtedy do mnie po protekcję, ale odmówiłam wstawiania się za nią do naczelnej. Nie miałam takich wpływów, jak się Annie S. wydawało. Powiedziałam: napisz coś innego, spróbuj jeszcze raz. Ale ona widać uznała to za wypowiedzenie wojny. I tę wojnę zaczęła.
Do naczelnej Zwierciadła też przyszło kilka anonimów na mój temat. Podobnych w wymowie. Tyle, że ona pokazała klasę i wypieprzyła te śmieci do kosza.
Wojtek zaś zaczął dochodzenie: kazał mi się tłumaczyć z anonimowych i niejasnych insynuacji i oskarżeń. Zaznaczył, że to dla mojego dobra i dla dobra firmy, czyli Instytutu Psychospołecznego Zwierciadło.
A wiecie, co było w tej sytuacji najbardziej zabawne?
Powiem Wam, Ludziska: Instytut Psychospołeczny był moją firmą. Moją prywatną własnością, a Wojtek był opłacanym przez zespół superwizorem. Który próbował robić nade mną sąd.
Koń by się uśmiał, Ludziska.
Takie osoby jak Meduza i Anna S. Przytrafić mogą się każdemu. Zależy, jak bardzo jest się aktywnym i jak bardzo jest się na widoku.
Ja byłam aktywną osobą, pętałam się po radiu, a nawet po telewizji, pisałam, miałam własną firmę.
Zmasowana akcja przeciwko mnie kosztowała mnie sporo zdrowia.
Ale walka z cieniem, z pomówieniami, z agresją udającą troskę o dobro publiczne – taka walka jest z góry przegrana.
Ja nie walczę.
Ja uciekam.
Uciekłam już tak daleko przed nienawiścią, mogę uciec jeszcze dalej: zniknąć.
Ale wtedy pomyślicie: a może coś w tym było.
I zabijecie mnie taką myślą.
Na chwilę.
Bo w tym nic nie było, poza furią i wrogością jakiejś kobiety, która postawiła sobie za cel obrzucić mnie błotem w sieci.
Za to, że jestem trochę wystająca, że nie bardzo – kurwa – pasuję do obrazka.
Ale spoko, ja nigdzie nie pasuję.
Nigdy nie pasowałam.
Nigdy nie będę pasować.
Kwadratowy kołek w okrągłej dziurze – interiowa nikaen już nie istnieje.
Spotkała swoją Meduzę.
A zresztą…
Może coś w tym było…
yło
ło
Aniu:)
Masz, jak czytam, już doświadczenie ze „spiskami” więc czym się przejmować. Napisałem artykuł, przede wszystkim dla jednej osoby, ale… Już w pierwszym komentarzu: że świetny tekst, że mam rację, że… Eeech, wszyscy się domyślili, oprócz…
Koń by się uśmiał:)
Napisałem ten artykuł, bo już mnie to naprawdę gniotło, no ale cóż, skoro, jak się okazuje, trafiłem kulą w płot. To znaczy trafiłem dobrze, tylko osoba, która trafiłem udaje, że jest płotem.
Do kompletu jeszcze tekst Kambu. I co z tego? jak analfabetyzm „odbiorczy”, bo nadawcza to raczej paranoja.
Pozdrawiam cieplutko:)))
Na świecie pełno takich Meduz a jakoś trzeba żyć , Aniu Ty jesteś ponad wszystkie obślizgłe Meduzy Świata 😉
Na pohybel Meduzom !
Och, nie wierzę po prostu, że to zrobiłaś.
Trzeba pieprzyć głupie babsztyle.
Zdobyłaś czytelników, zdobyłaś uznanie, zdobyłaś popularność i fuuu, koniec? Ze swojego smarkatego punktu widzenia tego wcale nie pochwalam, ale wiem, że motywacje to coś hiper subiektywnego.
Co by mi nie powiedzieli, nie uznam, że „coś w tym jest”, bo po prostu mam – przepraszam – w dupie to, co gadają. W najmniejszym stopniu mnie to nie interesuje. Jesteś dla mnie Anią z maili, autorką Dziuni, felietonistką z I360 i tak szczerze powiedziawszy, to nie wiem, jak mogłoby mnie interesować coś, co ktoś ma do powiedzenia na Twój temat. Uważam , że lepiej nie mieć zdania na czyjś temat niż mieć je wyrobione na podstawie tego, co gadają inni, obcy ludzie, którzy zawsze gdzieś jakiś swój interesik mają. A zawiść mocno się w tym narodzie trzyma.
ej Anka! ale mi się nawet nie waż stąd uciekać! to Twoje miejsce!!! i niech se te wszystkie niezaspokojone nocą z ambicją godną hydry Meduzy idą do… gdziekolwiek! Bo wiadomo, że zawsze się jakaś zawistna cipa znajdzie! Co by się w życiu nie robiło i jak zawsze kogoś wkurzysz, mniej lub bardziej. Wiadomo.
To, że masz coś do powiedzenia i to w dodatku jeszcze ktoś chce Cię słuchać… pobudza niewątpliwie takie jędze! Wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!
A kysz! Rzucić czara? eh… reszta pit się zleci… a po co komu to… lepiej „grzecznie” zniknąć im z oczu zajmą się gnębieniem innego niewiniątka zbyt mądrego i pyskatego z własnym zdaniem.
Się nie martw kobieto! kto mądry poznał się na Tobie! a że cip jednak więcej po tym świecie chodzi… niestety… jest jak jest.
Ważne, że się jednoczymy Ci normalniejsi 😉
Ściskam cieeeeeeeeeeeeepło :*
uszy do góry Anula
I ja żałuję, ze opuściłaś I360. Jak tu nie ma notki, to ja tam sobie zaglądam i czytam „stare” felietony – zawsze z nadzieją na nowy tekst.
Aniu–z jedną rzeczą w Twoim tekście pozwolę sobie się nie zgodzić. Z tym, że NIGDZIE nie pasujesz. Są miejsca, które nie pasują–czy też przestają pasować–do Ciebie.
W każdym razie–wszystko jedno, czy to będzie I360 czy jakiekolwiek inne miejsce–PISZ!!!
Dlatego, że dobrze piszesz. Pisz dla siebie, pisz dla tych wszystkich ludzi, którym Twoje teksty sprawiają dużo radości, zmuszają do zastanowienia, a nawet wkurzają (bo przecież można wkurzyć się na czyjś tekst czy czyjeś poglądy Z SZACUNKIEM dla autora :)).
I pieprzyć cipy! Czy też olewać.
Ściskam 🙂
Daj kurze grzędę. Jeszcze wyżej będę. I tyle co do jednej pani.
Aniu muszę przyznać, uporu to Ci nie brakuje. Znów próbowałaś świat naprawiać.Tego się nie da zrobić. Niemożliwe. Niewykonalne. Nawet Prezes z całą swoją mocą i potęgą próbował poprzez potop. Później 1851 p.n.e. próbował znaleźć dziesięciu sprawiedliwych w Sodomie i Gomorze. Znalazł czterech. Zniszczył miasta.I co ? Zdaje się że proporcja 4 do kilku tysięcy nadal pozostała.Wiec chyba odpuścił, pewnie doszedł do wniosku, oni sami się wykończą.
pozdrawiam D.
Poniosło Was szalenie. Każda z Was miała po części rację, ale do czasu, kiedy obie poszłyście o krok za daleko. Uważam, że ta dyskusja powinna odbyć się za pomocą poczty, a nie być pożywką dla wszelkiej maści awanturników i ludzi o wątpliwym zdrowiu psychicznym. Rozumiem Pani wzburzenie, ale czytając artykuł/ten pierwszy Pani Małgorzaty/ nie odebrałam go jako atak, ale naświetlenie problemu. Dopiero za sprawą drugiego artykułu zrobiło się przykre błoto. Obie macie silną osobowość i chyba podobne „charakterki”, więc niepotrzebnie doszło do tego wszystkiego. Teraz cierpicie, a czasu cofnąć się nie da… Szkoda, bo cenię Was bardzo. OBIE! Pozdrawiam Panią serdecznie i wierzę, że wszystko ułoży się dobrze. Kobiety są silne i mądre, choć czasem je ponosi.
ps. ma Pani piękny portal!
joanna?
A czytać umie? A rozumie przy okazji?
Kurde, co jest! Jaki atak? Kto o ataku mówił? I kiedy?
Za sprawą drugiego artykułu zrobiło się błoto? Samo? Po prostu artykuł się pokazał i błoto, no jak można pisać rzeczowe artykuły, które zbijają tezy prowokujących artykułów!
Ania, czemu Ty dziewczyno pozwalasz się obrażać! W swoim domu! Podobne charakterki?
Niewydarzona joanna mówi wyraźnie – jesteś cipą, nikaen!
Ban dla joanny! Tu miał być ban dla cipstwa!
Układnie zamiatającego problemy pod dywan.
Wybacz, Anka. Te trzy dni absencji!
Aniu, jednego nie mogę zrozumieć, jak psycholog mógł Ci cos takiego powiedzieć. Przecież dla kogo jak kogo, ale dla psychologa powinno być jasne po co ludzie piszą anonimy i co w nich jest. Jak dla mnie ten pan nie zdał egzaminu z psychologii i powinien wrócić na studia.
Trzymaj się i mów, że nigdzie nie pasujesz. Może to miejsce jest małe, może ludzi niewiele, ale zawsze można powiedzieć – elita, no nie;)
Pani Joanno, nie rozumie Pani wzburzenia Anny Nowakowskiej skoro powodów tegoż szukała Pani w artykule.
Żaden artykuł nie był atakiem, atak uskutecznił się z siłą wodospadu w komentarzach. Tam to został podniesiony krzyk o krzywdzie wielkiej i straszliwej,a krzycząca chodziła i co i raz przypominała owe krzywdy, taka nieutulona w żalu była.
Widzę, że mnie Pani jeszcze nie zbanowała, to pozwolę sobie ustosunkować się do komentarzy skierowanych po części do mnie. Nigdy nie byłam awanturnicą i nie szukałam zwady, nie lubię również podjudzać i jątrzyć między ludźmi, ani tym bardziej obrażać Tych, których bardzo cenię. Jeśli w czymkolwiek obraziłam Panią – Pani Aniu, to przepraszam . Nie miałam takiego zamiaru i absolutnie takich intencji. A Pani „kambuzela” niech sobie dalej czyta swoje androny miedzy wierszami…
Pozdrawiam.