Zgadnij, co czytam, gdy nie czytam Kąckiego

Długo nie mogłam się zabrać do przeczytania tej publikacji w całości.
Dokument Marcina Kąckiego „Maestro. Historia milczenia” wydano ładnych parę lat temu przecież! Zwykle sięgam po nowości łapczywie, lecz tym razem już kilka fragmentów opublikowanych przed premierą złamało mi serce.

Fakt, że serce moje jest łamliwe, gdy chodzi o przemoc.
Kruche jak ptasie żebro w zetknięciu z molestowaniem dzieci.
I do tego węchowe sensacje, idiosynkrazje przy czytaniu. Wierzcie lub nie, dorosłe ciało dziecku śmierdzi i ten smród zostaje w zmysłowej pamięci na zawsze.

Ale mam teraz egzemplarz na czytnik; nie muszę brać do ręki papieru, który by mi zaczął śmierdzieć tym starcem, który me too. Czytam, korzystając ze smartfona, sterylnie.

Gdy sięgam po jakiś dokument, to już idę na całość, chcę wiedzieć ile się tylko da. Wyguglałam zatem tego Kroloppa, obejrzałam zdjęcia. I inne fotografie, wizerunki osób powiązanych. Chciałam spojrzeć w twarz temu i owemu, tej i tamtej.


Zajutubowałam się na występy Polskich Słowików. Czysty miód dla uszu, płynący z ust pięknych dzieci, a ja nie mogę tego słuchać.
Patrzę na chłopięce twarze, jedna za drugą. Ty też?

Jak to możliwe, że wyglądają tak niewinnie i słodko, stojąc w bagnie?
Wyłączam.

Czuję mdłości, bo autor tej książki nie cacka się z wrażliwością czytelnika.
Ja też się ze sobą nie cackam, chociaż może powinnam.

Krolopp – pedofil to jedno, ale jest też równie odrażający zbiorowy bohater – tchórzliwa, skorumpowana moralnie elita, rozparta wygodnie w systemie promującym obłudę.

Już mi brakuje sił, żeby dalej czytać. Ale zostałam wciągnięta i będę czytać do końca, chociaż wiem, że ta opowieść nie ma końca.

Rzeczy dzieją się.
Nic się przecież nie zmieniło, chociaż rzeczy zostały ponazywane.
Ludzie mówią jedni drugim – nie przesadzaj.
Ludzie mówią sobie samym – to niemożliwe.

***

Właśnie wyłączyli prąd, o jaka ulga. Smartfon nienaładowany, zaraz zdechnie, muszę przerwać lekturę Kąckiego.

W poszukiwaniu odtrutki macam; sięgam na półkę po coś papierowego, skoro elektronika mi tu strajkuje.
Tak sobie sięgam, na oślep. Co mi się weźmie, to poczytam, bo wszystko dobre, od czego tylko człowieka nie zemdli.

Nie zemdli, albo i zemdli. Siadłszy przy oknie, gdzie widno i słonko przygrzewa, tudzież leżak turystyczny rozłożywszy kocykiem go nakrywam, a też zaraz poduszeczkę pod zmęczoną głowę sprytnie dopasowuję albo i nie dopasowuję. Telefon umarły najprzód do kontaktu podłączam, żeby, kiedy tylko prąd przywrócon zostanie, sam się bez zwłoki ładować zaczął lub nie zaczął. Jest mi wygodnie, albo i niewygodnie. Zaszczycam losowo wybraną powieść uwagą swoją niepodzielną, zaraz też i owegoż namolnego kota z kolan zrzucić muszę, żeby mnie karesami swojemi nie rozpraszał. Ołówek do ręki wzięłam w celu, aby co smaczniejsze kąski delikatnie na papierowej materyi pozaznaczać, poczem dla większej chwały swojej na fejsbuka czasem wstawić, albo i nie wstawić.

A tytułowa zagadka, przyznaję, łatwizna i pewnie już wiecie, co mi się wzięło do ręki, gdy sięgnęłam na półkę z książkami.

Leave a Reply