Są na tym świecie rzeczy, czyli Soyka w Chorzelach

A nie mówiłam?
Pisałam (mówiłam, śpiewałam), że cuda się zdarzają.

Może nie tak często jak bym chciała, bo na kuli ziemskiej jest sześć miliardów dusz czekających na cud. Pomyślcie, ile czasu musi zajmować Prezesowi Wszechwszystkiego zaspokojenie roszczeń (co do cudu) wszystkich współcześnie żyjących nieboraków.
Aż tu nagle:
Soyka w Chorzelach!

Stanisław Sojka osobiście nawiedzi naszą gminę, a do tego wszystkiego jeszcze zaśpiewa.
To tak, jakby na straganie z plastikowymi kwiatami odkryć nagle bukiet niezapominajek.
Albo w powietrzu pełnym smrodliwych wyziewów poczuć zapach maciejki.

[Mam na myśli wszechobecną tandetę, wrzaskliwą i ordynarną parodię sztuki, którą nas raczą ludzie tak zwanej kultury, pod hasłem „władza zaprasza ciemny lud do zabawy na powitanie lata”. (Strach pomyśleć, kto zagra na powitanie jesieni.)

Zacytuję w tym miejscu sarkastyczny komentarz osoby o pseudonimie „gość”, zamieszczony na stronie Moje Chorzele:
Łelcom! Na Stadiumie of Siti w City Czożele (Mazowia) w Polandzie bendy PLAYERS, EVER BOY, DANCE PROJECT end MEGA DANCE.

Otóż to!
Łot is dys, ja się pytam?]

Lecz oto trafia się rzadka gratka dla miłośników muzycznej sztuki i biada Sojce, jeśli nasze oczekiwania zawiedzie.

A teraz opowiem wam coś osobistego, bo cuda najczęściej są spersonalizowane i zrozumiałe jedynie dla adresata.
Gdy lata dwutysięczne były jeszcze bardzo młode, a większość polskich zespołów nosiło polskie nazwy, moje życie wyglądało zupełnie inaczej.
Mogłabym rzec metaforycznie, że żyłam na innej planecie.

Tamta „ja” mieszkała i pracowała w stolicy.
Dziś wydaje mi się to śmiesznie nierealne, ale wtedy bywałam w miejscach, które zazwyczaj ogląda się na ekranach telewizorów. Byłam mocno zajęta czymś, co się zwie robieniem kariery lub podążaniem drogą sukcesu.

Pewnego dnia zostałam zaproszona na wielką imprezę, tak zwaną galę.
Na tej gali działy się różne niesłychanie galowe rzeczy.

Pewien pijany w sztok aktor łaził za mną, próbując mnie uwodzić opowieścią o nowiutkim, błękitnym porsche, które się rozpędzało do setki, zanim jeszcze do niego wsiadł. (Alkohol musiał porazić mu wzrok, bo nigdy nie wyglądałam jak laska warta wożenia w porsche.)
Inny, też zionący gorzałą i wędzonką, umilał mi kolację przynudzaniem o swojej sławie i majętności.

Snułam się tam, ledwie żywa ze znudzenia i wściekła na siebie, obrażona na cały ten zgiełk.
Ale nie ośmieliłam się wyjść, bo ktoś, od kogo zależała moja bieżąca kariera życzył sobie mojej obecności.
Byłam gotowa wytrwać do końca, chociaż każdą komórką czułam, jak bardzo nie chcę tam być.

Może znacie ten stan udręczonego ducha, który woła uciekaj!
Ale dokąd uciekać, skoro to jest właśnie moje życie?
Od takiej ambiwalencji można się nabawić nie tylko wrzodów dwunastnicy, ale i dostać kuku na muniu!

Wtem, gdy się nieludzko kisiłam w sosie własnym, adorując i będąc adorowana, plotąc głupstwa i głupstw wysłuchując, zaproszono nas na muzyczny deser.
Gwiazdą galowego wieczoru był Stanisław Sojka.

Zabrzmiały pierwsze takty Tolerancji.
 – Życie nie tylko po to jest by brać – podśpiewywałam sobie raźno, bo śpiewać każdy może.

Moja ówczesna przyjaciółka wiedziała, która sojka jest moją ulubioną.
Poszła więc do muzyka i zamówiła piosenkę z dedykacją.

Nagle słyszę:
– A teraz zaśpiewam specjalnie dla Ani.

Plum, plum, plum, nie przepowiadam z fusów, zaczyna Sojka.
I dalej:
Pieniądze, ach pieniądze!
Wielkie, wielkie żądze!
Kariera, sławy, blaski, oklaski, ach oklaski!
To tyko są obrazki .

I wiecie co?
W tamtej chwili słowa piosenki stały się dla mnie prawdą.
W ramach spersonalizowanego cudu.

Musiały się stać drogowskazem,  skoro niemal natychmiast podjęłam decyzje, które przyprowadziły mnie tu, gdzie dzisiaj jestem.

A teraz, kilkanaście lat później… Sojka w Chorzelach.
Przy tej okazji, mocą przedziwnego zbiegu okoliczności, czyli kolejnego cudu mogę wam wyznać, że nie żałuję starego świata i mojego w nim życia.
Są na tym świecie rzeczy, których nie można kupić.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 26/2015

Po napisaniu:

Byłam, słuchałam.
Wszystkie ulubione sojki i kilka nowych wzruszeń. Sojka w formie, zespół znakomity.
Nawet upał nie przeszkadzał.
Tylko stadko biednych stworzeń, przyspawanych za ucho do telefonu komórkowego tworzyło irytujące zakłócenia. Pojawiła się w przyrodzie jakaś nowa mutacja: ludzie, którzy nie potrafią mieć zamkniętych ust!)
Przed Sojką śpiewał Jerzy Grzechnik, naprawdę świetny głos, do tej pory nie miałam przyjemności go znać. Przyjemność nie mogła być kompletna, bo – mówicie co chcecie – nie cierpię polskich wykonawców śpiewających po angielsku.
No sorry, mam przeczulicę.
Gdy polski wokalista śpiewa I’v got you, ja słyszę: aj w gaciu.
Wbrew najlepszym moim intencjom skóra mi się marszczy i nie mogę skupić się na pięknym głosie. Ale to moja przypadłość, nijak nie zawiniona przez tego miłego, zdolnego człowieka.
To na razie. Krzysiek zrobił kilka zdjęć, ale niestety, zdjęcia nie śpiewają. Cóż za pech! [

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

10 komentarzy

  1. Jak dobrze, że są na tym świecie artyści, jak Soyka, którzy mają jeszcze coś do powiedzenia (zaśpiewania) i pisarko-wokalistki, jak Ty, które piszą i śpiewają o rzeczach sensownych… 🙂

  2. Nie mogę sobie wyobrazić Sojki na festynie.
    Lubię jego utwory W sali, kameralnie, to zupełnie co innego.
    Kiedyś, dawno temu, byłam na takim koncercie i zrobił wrażenie, pamiętam do dziś 😉

  3. Roma, to nie był festyn. To był koncert plenerowy, na zamkniętym terenie, z dala od zgiełku. Tylko pewna grupa, bywalcy festynów zapewne, nie bardzo się umieli zachować, stąd te gadki przez telefon, rozmowy o grillowaniu i gulgot piwa lanego w gardziel. Gdy przeniosłam krzesło w inne miejsce, znowu byłam na koncercie:))

  4. Joanno Mario, piszę Ci pozdrowienia, podśpiewując je jednocześnie!

  5. Pani Aniu…..dziś króciutko . Zatem należę do sporej mniejszości 1,3 mld…nie czekam na cud, ani na absolutnie nic.
    Serdeczności zasyłam 🙂 Kay ps. Ludność świata – ogół wszystkich ludzi zamieszkujący Ziemię. 1 maja 2015 roku populacja światowa liczyła ponad 7,3 miliarda ludzi (7 315 000 000).

  6. O, proszę bardzo! Już rozumiem, dlaczego tak ciasno i hałaśliwie. A wystarczyło policzyć ludzkość i wszystko jasne:)))
    Pozdrawiam mniejszość najserdeczniej.

  7. Czyżbyś w poprzednim wcieleniu była Selebriti Kocia Squaw? Zdumiewające. Nie znałam Takiej wersji Ciebie? 😉
    Zna ktoś kawałek Staszka Soyki pt.: “Tam chodziliśmy na kremówki po maturze”?

  8. Mniej siedzę w komputerze latem mało zostawiam śladów swego żywota w sieci. Robię coś takiego, że zatrzymuję każdą chwilkę realnego świata do “tu i teraz na zawsze”. Chociaż zieloności w Krakowie mało, trzeba szukać. Jak mi dobrze mmm jak mi dobrze… Najlepsze są trele ptasie nad ranem 😉

  9. Ja też, Dżoann. Całkiem jak Ty, ale mam tę zieleń, której Tobie brakuje. I zapach maciejki wieczorami. I inne. Plus stado głodnych kotów.

Leave a Reply