Mocny jak te drzewa

Józefa pochowali. Tłumów nie było. Nie to co kilka dni wcześniej, gdy odprowadzali Władysława z tych bogaczy co mają dwadzieścia jeden tirów i skład opału. Tam za trumną szedł tłum, chociaż słońce prażyło bez litości i asfalt się topił. Ciężko teraz znaleźć skrawek cienia, skoro proboszcz, gdy tylko w tej parafii nastał, kazał wyciąć wszystkie drzewa w alei i przy cmentarzu, a drewno sprzedał. Piękne to były drzewa, stare. Lipy, kasztanowce i klony. Józef wtedy płakał, nie spał po nocach; przecież wiele z nich sam sadził, jako młody chłopak.  Jak tylko wrócił z partyzantki, ucałował ojca i matkę, obrał się z wszy, wygoił wrzody,  tak zaczął sadzić te drzewa Bogu w podzięce za ocalenie od pewnej śmierci i za to, że nie musiał nikogo z bliska zabić. Chciał, żeby przy ocalałym kościółku było pięknie, żeby drzewa dawały cień procesjom w Boże Ciało i na odpustach.

Czytaj dalej →

Dziunia, koniec historii

Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

[Fragment czwartej, ostatniej części Dziuni (w pisaniu)]

Miły Młody Urzędnik, zamierzający (kiedyś, w przyszłości) wspinać się po szczeblach kariery urzędniczej, by w odpowiedniej chwili wejść do polityki, zasłabł. Upadł. Na sekundę ocknął się; jeszcze próbował wstać, uśmiechnął się nawet, tak przynajmniej pomyślała jego narzeczona, podobnie, jak jej walnięty wujek. Nie był to jednak uśmiech, tylko uśmiechopodobny skurcz mięśni twarzy kogoś, kogo boli. Bardzo boli.
Psychoza maniakalna wuja Cześka zawiesiła się na moment. Nagle uzdrowiony, próbował przez szesnaście minut i szesnaście sekund ratować narzeczonego siostrzenicy, trzydzieści uciśnięć – dwa oddechy, co pamiętał jeszcze ze studiów medycznych. Później resuscytację przejęli dwaj przechodnie, a jeden od razu powiedział to już koniec, koniec ja pierdolę, dajcie mu spokój bo to jest zgon, co to za chujostwo tu leży, zabierzcie to, ja pierdolę no.
Więc wujo znowu się odkleił, wszedł w swoją ciemność i zapakował królicze truchło do skórzanej teczki typu aktówka, a jego siostrzenica, jeszcze nie żona a już wdowa po Miłym Młodym Urzędniku pokazywała go palcem, powtarzając zabiłeś, zabiłeś, zabiłeś.

Czytaj dalej →

Dziunia, koniec historii

Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

[Fragment czwartej, ostatniej części Dziuni (w pisaniu)]

Wtedy Roland Jojajo odezwał się poza ustaloną kolejnością:
– Jedno emaptyczne niemowlę, noworodek nawet, jest w stanie zarazić, zakazić czy chuj wie co, kilkunastu dorosłych. Nawet obcokrajowców – dodał, żeby niczego nie pozostawiać w niejasności.
– A przypomnijcie sobie państwo – wszedł mu w słowo właściciel sklepów wielobranżowych, który na spotkaniu kryzysowym reprezentował obronę cywilną – jak Łempa Kępińska dostała ataku histerii na stoisku mięsnym w Gie. I co się tam zaraz podziało, jak wszyscy płakali i bili się w piersi…
– Kępa Łempińska – sprostowała dyrektorka banku. – To było na trzeci dzień po porodzie, wróciła ona z dzieciątkiem do domu i zaraz ją pojebało dokładnie.
– Dokładnie! – Zgodził się publicysta InfoSczezłe. – Zarażają, czy też zakażają…
– Czy chuj wie jak to się roznosi – wtrącił Roland Jojajo.
– … już kilkudniowe osełki!

Czytaj dalej →

Fragment powieści

Grudzień 2011

Pożarłam choinkę, która miała symbolizować drzewko, a teraz jest choinką zjedzoną. Była z czekolady, ja zaś miałam nagłą hipoglikemię. O żadnych żywych choinkach z pobliskiego lasu nie ma mowy. Kiedy się je wytnie nie są już radośnie żywe; są umierające. Po co miałabym spędzać czas w towarzystwie konającego drzewa obwieszonego plastikowym szajsem?
Widziałam sąsiadkę Jadwigę, gdy pędziła z siekierą (i ubłoconym psem wlokącym się z tyłu) do lasu, na przełaj przez nasze pole. Po pewnym czasie widziałam ją, wracającą przez pole na przełaj, z siekierą i choinką (oraz ubłoconym psem, wlokącym się z tyłu). I chyba wiem, gdzie się podziały tamte młode świerki, które posadziliśmy przed wyjazdem na emigrację; ubyło pięć z dziesięciu drzewek.

***
Z okazji Jezusowych narodzin okoliczne sklepy opustoszały z towaru, a wezbrały ludźmi. Nie ma już chleba, jajek ni cebuli, jest za to piwo, wino, wódka, whisky i bełty. Rzeczy konieczne. Rzeczy podstawowe.

Czytaj dalej →

Empatia – straszny dar

Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

Zaginione psy, znalezione psy.

Zagubieni ludzie.

Martwe ptaki.

Piękne ptaki martwe leżą, ktoś je pozamiata; pozamiata i do worków.

Ach, gdyby tak mieć wszystko w dupie i końcem własnego nosa wyznaczać granice percepcji, majacząc przy tym o swej wyższości i wszechmocy.

Czytaj dalej →

Dekownicy

Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

Epidemia w pewnym sensie przypomina wojnę, powiedział doświadczony, emerytowany medyk. Na froncie ryzyko ponoszą zmęczeni, przepracowani lekarze, pielęgniarki, salowe, ratownicy. Na tyłach dekownicy urządzają się wygodnie, wznosząc barykady zbudowane z usprawiedliwień, zarządzeń i drzwi zamkniętych na cztery spusty.

Czytaj dalej →

Wielki Piątek

Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

W jednym z wielu wszechświatów naszego multiwersum (a jest ich taka mnogość, że nie da się ich liczby podać, bo miałaby ona więcej zer niż jest atomów w moim rodzimym wszechświecie) mają miejsce wstrząsające wydarzenia. A dzieje się to w drugim tygodniu kwietnia roku Pańskiego 2020, gdy księżyc świeci tak jasno, że ptaki śpiewają po nocach i wszystko dookoła pęcznieje, aby się wypełnić.

Pozwólcie, że przedstawię wam przebieg zdarzeń w skróconej perspektywie, tak, jak je widać od nas, którzy – w naszym własnym wszechświecie – kulimy się w izolacji, ścigani przez obce RNA, które chce nas zabić.

Czytaj dalej →