Profesoroza
Tytułowa choroba ma wiele odmian i wiele możliwych nazw: doktoroza, ojcoza, rządoza, księżoza.
Profesor Robert Cialdini w swojej pracy Wywieranie wpływu na ludzi nazwał ją kapitanozą.
Też ładnie.
Tłumacząc prosto, jak krowie na miedzy powiem tak:
Jest to poważne zaburzenie percepcji, przebiegające ostro i przechodzące w stan chroniczny. Jego najbardziej dolegliwym objawem jest wyłączenie krytycznego myślenia oraz zdolności analizy i oceny sytuacji.
Innymi słowy: rozum zawieszony na kołku.
A właśnie!
Inteligentny Projekt, którego nieudanym miotem jest homo sapiens, zakłada dla większości gatunków istnienie w mózgu ogranicznika myślenia w sytuacjach zagrożenia.
Ogranicznik ten jest sprytnie wykorzystywany w tworach totalitarnych: wojsku, kościele, policji, szkole, kulturze masowej, modzie, kulturze korporacyjnej, et cetera.
Czasem z korzyścią dla ludzkiego stada, ale częściej przeciwko niemu.
Jego działanie jest bardzo proste: jeśli przewodnik stada podejmuje decyzję, to żaden z członków stada nie śmie jej kwestionować.
Zachowanie przewodnika stada jest wyznacznikiem zachowań reszty.
Słowo przewodnika stada jest święte i nie podlega analizie krytycznej.
Tyle.
I to jest bardzo fajny dynks, który (w założeniu Inteligentnego Projektu) chroni gatunki przed wyginięciem w rozproszeniu i trzyma je w bezpiecznej i posłusznej, acz bezmyślnej kupie.
I to jest ten zabawny gadżet, który pozwala zmienić całkiem rozumnego człowieka w marionetkę.
Automatyczna reakcja układu nerwowego na atrybut władzy: pokora i wyłączenie rozumowania.
Jedno wielkie TAK dla autorytetu.
Nie szukajcie na zewnątrz odpowiedzi na pytanie: dlaczego komuś uchodzą na sucho zachowania naganne, żenujące, zbrodnicze albo absurdalne.
Odpowiedź jest w Was, Ludziska.
W Waszej potrzebie posiadania autorytetu i wzorca.
Co samo w sobie jest zrozumiałe, skoro rodzimy się głupi jak but.
Gorzej, jeśli głupi jak but pozostajemy.
Dotknięci profesorozą chroniczną.
Kapitanozą przewlekłą.
Oczywiście są też inne przyczyny profesorozy, których z litości nie wymienię.
No dobrze, wymienię: oportunizm (bez urazy, to ważny mechanizm służący przetrwaniu gatunku).
Brak rzetelnej wiedzy i brak ochoty, żeby ją zdobyć.
Zwykłe ludzkie lenistwo pozwala grasować przygłupim oszustom, utytułowanym zboczeńcom i żądnym władzy moralnym pokrakom.
Zwykłe umysłowe lenistwo ich spolegliwych ofiar.
No a jak?
Przecież żeby coś zakwestionować, trzeba uczynić pewien wysiłek. Podważyć to, co wydaje się oczywiste.
Sprawdzić, czy przypadkiem król nie jest nagi (i napalony).
Ja wiem, że to nie jest łatwe.
Nie jest nawet oczywiste:
Można czasem przekroczyć granicę, która dzieli zdrową nieufność i ostrożność od paranoi.
Przykro mi, ale nie ma innego sposobu, żeby obronić się przed nadużyciem, niż świadomość, krytyczny osąd i zaufanie… do siebie i swoich reakcji.
Większość ofiar nadużyć stwierdza po fakcie, że czuły wewnętrzny sprzeciw, ale postanowiły go zignorować w obliczu autorytetu.
Capisco?
Bardziej ufały autorytetowi, niż sobie samym!
Tak właśnie objawia się profesoroza.
Zabawny a jednocześnie smutny paradoks: żeby stać się autorytetem wystarczy powiedzieć, że się nim jest.
I tak nikt nie sprawdzi, bo mu się nie chce i/lub nie ma dostatecznej wiedzy.
Chcesz być autorytetem?
Proszę uprzejmie, zawsze znajdziesz wyznawców, zawsze znajdziesz głupszych i bardziej leniwych od siebie.
To wręcz banalnie proste.
Na moich oczach narodziło się sporo autorytetów.
Jeden z nich, Piotr T. – o ten jest moim ulubionym.
Obserwuję go od początku jego kariery i obawiam się, że kiedyś zostanie prezydentem. I to będzie moja wina. To ja w 1999 roku niechcący (przysięgam: niechcący) podpowiedziałam mu, na czym można zrobić pieniądze.
Przepraszam.
Nie wyczerpałam tematu.
W przyszłości nauczę Was Ludziska, jak stać się ofiarą.
Ochotniczą i uległą ofiarą nadużycia.
O jej Aniu, czyżbyś zamierzała wkrótce napisać coś na temat ofiarosis multiplex?
Aniu–dałaś czadu! Świetny tekst, choć bezlitosny. A może właśnie dlatego świetny. Przypominam sobie te wszystkie sytuacje, w których zamiast posłuchać głosu, który mówił mi, ze coś jest nie halo, pozwoliłam zasranemu autorytetowi (płci obojga) na coś, na co wcale nie miałam ochoty.
Chociaż z drugiej strony–ja mam jednak syndrom chronicznego kwestionowania autorytetów 🙂
No, ale jak my mamy się nauczyć samodzielnie mysleć skoro od samego początku każą się słuchać tatusia i mamusi? Przekazują nam zasadę: masz być wdzięczny bachorze, że żyjesz i posłuszny! Jak nie to tatus ci wytłumaczy dlaczego jednak powinienes. Potem to już z górki, co?
Wiesz ludziom jest wygodniej wierzyć w to co ktoś mówi o sobie 🙂 Jeżeli będziesz powtarzać „Jestem wesoła” a masz minę jak kot srający na pustyni to i tak wszyscy uwierzą w Twoje słowa… dziwna to ludzka przypadłość niestety. Czytając posta zastanawiałam się jakie Ja mam w tej chwili autorytety i cholera nic nie znalazłam… dlaczego, może Jestem Jakaś nie teges 😉 No cóż wcześniej miewałam takich Złotych Bożków, niestety z czasem zaczęłam być bardziej niebezpieczna, starałam się dokopać głębiej 🙂 a to już innym nie pasuje 🙂 No cóż tak jak Dorota (to chyba znak szczególny Koziorożców 🙂 uwielbiam obalać autorytety :)))) a najlepiej lubię dokopywać się głębiej :)))
Chyba, że ktoś jest sobą od samego początku :]
:*
Na szczęście od małego zadawałam zbyt wiele pytań co strasznie irytowało moich najbliższych 😉
Gdy dorastałam miałam w zwyczaju nikogo się nie słuchać i tak mi pozostało do dziś za co jestem sobie bardzo wdzięczna.
Przyznaję jednak że były takie momenty gdy rozum podpowiadał co innego a mimo wszystko…
Beeeee…
Wniosek taki–nawet my, kwestionujący, daliśmy się wrobić wbrew samym sobie…no, trudno, wypadek przy pracy 🙂
Doroto masz zupełną rację 🙂 to jest tak jak się nie słucha własnej intuicji, przynajmniej Ja tak mam 🙂 czasami słuchanie rozumu wcale nie wychodzi na dobre 🙂 Tak czasami się nabieramy na…
Dlaczego człowiek daje się zmanipulować innemu Człowiekowi?
Jak można nie mieć autorytetów?
Ja mam. Jednym z nich jest autorka Profesorozy. Czyżby dla reszty komentujących odżegnujących się tak gorliwie nie była ona autorytetem? Skąd więc taka ciągła adoracja tej pani Ani?
Chyba ta demonstrowana niechęć do autorytetów poszła w złym kierunku. Nie autorytet sam w sobie jest groźny, ale bezkrytyczna wiara w jego mądrość i nieomylność, w dodatku z rozszerzeniem tej wiary na wszystkie dziedziny życia. Uznając wiedzę autorytetu w danej dziedzinie, bezmyślnie uznają niektórzy jego mądrość „ogólną”.. nagle okazuje się, że świetny profesor jest też świetnym ojcem i autorytetem moralnym. Ot, przez analogię.
Nie lubię obalać swoich autorytetów. Bo cóż to niby znaczy? Że pomyliłam się w swoich ocenach. To boli, uznać swoje błędy.
A na czym miałoby polegać obalanie autorytetów innych ludzi? Czyż nie jest tak, że każdy musi to zrobić sam?
Warto głośno zadawać pytania, warto poszukiwać odpowiedzi, a jak widzi się zło (głupotę), warto je ujawniać.. ale nie warto walczyć z wyborami innych ludzi.
Przynajmniej ja nie nazywam tego obalaniem autorytetów. Gdyby samo pokazywanie braku podstaw autorytetu było skuteczne, nie byłoby tylu fałszywych.
Kilka razy przeczytałam komentarz kambuzeli i zrobiłam coś w stylu rachunku sumienia. Pamiecią starałam się sięgnąć jak nadalej. W dzieciństwie moim autorytetem była chyba babcia, którą przede wszystkim kochałam i którą uważałam za bardzo mądrą, ale…no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Mimo całej tej miłości i uznania dla mojej babci jakoś nie zawsze chciałam się z nią zgodzić. Robiłąm wiec rzeczy, których według jej nauk robić nie powinnam. Kończyło się różnie, najczęściej laniem w tyłek, ale i wybaczeniem. Babcia nigdy nie lała mnie naprawdę ;), i zawsze wybaczała mój sprzeciw, jakby dając prawo do swobodnego myślenia. Cała jej postawa byłą raczej chęcią ustrzeżenia mnie przed trudnościami życiowymi, opierała jednak swoje podejście do mnie na ogromnym zaufaniu mimo, że byłam dzieckiem. Cały problem polega chyba tu na łatwości, z jaką ludzie wpadają w ze skrajności w skrajność. Nie mogę dziś powiedzieć, że nie ma w moim życiu nikogo, kogo bym nie podziwiała. Bardziej jednak podziwiam to co ten ktoś robi, niż jego samego. Wynika to min. z tego, że najczęściej nie znam tych ludzi zbyt dobrze. Trudno więc ich samych w sobie podziwiać, choć intuicyjnie czuję do nich pewną sympatię. Bardziej jednak podziwiam to co robią, jeśli to coś do mnie przemawia, znajduję w tym cząstkę siebie. Forma dokonana jest najważniejsza, bo pozwala darzyć szacunkiem i podziwem drugiego człowieka a to pozwala mi zachować wiarę w ludzi. Nie lubię za to fanatyzmu i bezkrytycznej wiary, o której Kambuzelo wspominasz. Czasami zdystansowanie się bywa dosć trudne, ale jest możliwe i wręcz konieczne. Zawsze należy zachować zdorwy umiar we wszystkim. Można i warto mieć w życiu coś co szanujemy i podziwiamy, ale nie można byc fanatycznym wyznawcą.
Nie żywię niechęci do autorytetów. I nie obalam SWOICH autorytetów, wręcz przeciwnie, przymykam oko na ich niedoskonałości. Mam natomiast skłonność do kwestionowania autorytetów z góry do wierzenia podanych. Przyznaję, wiele razy napytałam sobie biedy takim podejściem.
Nie obalam też autorytetów innych ludzi, choć czasem nie rozumiem, dlaczego autorytetami są.
Ale bardzo boli mnie, kiedy okazuje się, że ktoś, kto z racji pełnionej funkcji czy też zawodu autorytetem być powinien, zawodzi zaufanie i okazuje się autorytetem fałszywym.
Autorytety są potrzebne–jako wzór do naśladowania, jako osoby, którym można zaufać (przynajmniej w określonej sferze). Dają poczucie bezpieczeństwa, pomagają w ogarnięciu świata. Wydaje mi się, że tekst Ani pokazuje, że często, aby zaspokoić tę właśnie potrzebę bezpieczeństwa za autorytet uznajemy kogoś, kto w naszym pojęciu autorytetem powinien być niejako z założenia, jak rodzice dla małego dziecka. Bo czujemy się wtedy bezpiecznie. Problem pojawia się, kiedy w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa pakujemy się w sytuację bardzo niebezpieczną. Myślę, że przed takim niebezpieczeństwem skutecznie chroni posiadanie właśnie we wczesnym dzieciństwie prawdziwego autorytetu, który tę potrzebę bezpieczeństwa dobrze zaspokajał. W przeciwnym przypadku poszukujemy autorytetu, który ową dziurę emocjonalną wypełni i wtedy właśnie zatracamy zdrowy rozsądek. Sądzę, że dobra ochroną przed bezkrytycznym lgnięciem do autorytetów jest także ćwiczenie w podważaniu i kwestionowaniu autorytetów, które to ćwiczenie pojawia się zaraz po okresie bardzo wczesnego dzieciństwa. Oczywiście, o ile nie jest ono tłumione przez owe autorytety z nadania, które zresztą w takim przypadku nie są prawdziwymi autorytetami, tylko autorytarnymi władcami. Niestety, nader często zdarza się sytuacja, w której rodzice nie są prawdziwymi autorytetami w owym bardzo wczesnym okresie, kiedy jako dziecko zawierza im w zupełności; w okresie zaś kwestionowania autorytetów stają się właśnie władcami autorytarnymi. Nie zaspokajają poczucia bezpieczeństwa i nie stwarzają obszaru akceptacji dla własnego zdania dziecka. W efekcie zostaje ziejąca dziura w emocjach i brak odwagi w słuchaniu własnego rozsądku. I w tę właśnie dziurę wślizgują się autorytety fałszywe. Niekiedy nawet wślizgiwać się nie muszą, gdyż sami im tam mościmy wygodne posłanko. A nam brakuje zdrowego rozsądku, aby rozpoznać, czy na miano autorytetu zasługują, a w następnej kolejności–odwagi, by je na kopach wyrzucić z owego posłanka. I tak właśnie rozumiem mechanizm profesorozy.
A ja rozumiem go zupełnie inaczej. Mechanizm Ania wyjaśnia jako pewien atawistyczny dings pozwalający kiedyś stadu zachować jedność konieczną dla bezpieczeństwa. Naturalnie nie jesteśmy więc przystosowani do obalania autorytetów, i m.in. dlatego ich się nie obala.
To moim zdaniem nie jest kwestia posiadania w dzieciństwie prawdziwego autorytetu w osobach rodziców, albo braku tegoż. Przy czym dla małego dziecka autorytetem jest każdy rodzic, a dla nastolatka, w czasie buntu rzadko kiedy rodzic jest uznawany za „pełny” autorytet.
Moim zdaniem to jest kwestia nauczenia dziecka samodzielnego myślenia, przede wszystkim, i nauczenia go budowania własnych opinii. Więc nie tego, żeby usłyszeć i przyjąć coś za mądre, ale żeby samemu sprawdzić, czy to mądre. Zebrać dane, przeanalizować i wyciągnąć wnioski.
A do tego potrzebne jest jeszcze tak modne poczucie własnej wartości.. moda modą, ale poczucie owo jest czymś bardzo ważnym, bez niego osobnik nie ma podstaw, by podważać opinie innych ludzi, skoro sam uważa się za kogoś nic nie wartego. Rodzice mogą to poczucie zbudować odpowiednim postępowaniem albo wpędzić dziecko w kompleksy. Będąc cały czas autorytetem, mając miłość i zaufanie dziecka. To jak dla mnie są dwie odrębne sprawy – autorytet i dobre, świadome rodzicielstwo.
Oczywiście że rodzic autorytarny nie nauczy tego, bo narzuci swoje poglądy, których dziecku nie będzie wolno w ogóle kwestionować. Ale nie ma żadnej gwarancji, że nauczą tego rodzice, którzy „Dają poczucie bezpieczeństwa, pomagają w ogarnięciu świata”, uznawani przez dziecko za autorytet z powodu miłości i tego zapewnionego poczucia bezpieczeństwa. Dziecko bezkrytycznie się temu prowadzeniu poddaje, a gdy wyjdzie z domu i tego stałego oparcia zabraknie, to właśnie wtedy zapełnia powstałą dziurę jakimkolwiek autorytetem… ponieważ jedynym wzorem, jaki poznało, jest oparcie się na mądrzejszym człowieku.
I zapomniałam dopisać, że powyższy komentarz powstał w wyniku burzy mózgów skojarzonych (ale nie syjamskich bynajmniej, tylko przegrzewającymi się łączami Skype) i bez wodogłowia też, mojego i Bazyliady (mózgu, nie wodogłowia).
PS. To tak, jakby ktoś chciał tylko mi przywalać za wypociny:)