Felieton

Popie oczy

Opowiem Wam, jak doszło do tego, że trzy dni stałam przy parujących garach (z krótką przerwą na koszmarne sny o staniu przy parujących garach) i słaniając się na nogach kładłam – wyjmowałam, kładłam – wyjmowałam, kładłam…

Nie pisałam, nie czytałam, na maile odpowiadałam lakonicznie, bo musiałam stać (przy parujących garach) i kłaść, i wyjmować, i kłaść, i wyjmować, i kłaść…

Pewnie kładłabym jeszcze, ale upadłam na duchu.
Upadłam na duchu, bo skończyło się miejsce w zamrażarce.

A jeszcze wcześniej upadłam na głowę.
A to było tak:
Spacerowałam po łąkach, a one do mnie pachniały ślicznie – siankiem i ziołami, bo dzień był – owszem – wrześniowy, ale ciepły i przytulisty.
Czy w Was też pewne zapachy budzą najżywsze wspomnienia, Ludziska?
Bo właśnie od nich wszystko się zaczęło.

Od wspomnień o sianokosach w Sczezłem:
Grabie drewniane z powyłamywanymi zębami i moje ręce w bąblach i odciskach.
– Patrzta, a ta dochtorówna to się nie boi, że rączki zabrudzi, chociaż jentelygentna – mówi babka Szfrańcówny, a ja cała dumna.
Wóz załadowany sianem, aż się kolebie na boki, ja na samej górze, zadowolona szczerzę zęby, a konar jabłonki wali mnie w czoło i widzę podwójnie przez tydzień.
Radosne skoki z wielkiego stogu siana na mniejszy, lądowanie centymetry od sterczących wideł, o Prezesie, jak mało brakowało.
A w południe na pole przynosili obiad w wielkim garze: ziemniaczane kluski ze słoniną i twarogiem.

Kładzione kluchy ziemniaczane, które moja matka nazywała żabami. Nienawidziła ich, bo kojarzyły jej się z biedą.
Ja je uwielbiałam, bo dla mnie oznaczały lato, słońce, ciężką pracę i chwilowe, lecz silne poczucie wspólnoty z ludźmi.

I przez te oto fantasmagorie napisałam maila do Dziuni, żeby napisała do Buni, żeby ta pilnie przysłała mi przepis na żaby Dochtorowej. Natychmiast, bo ślina mi cieknie, ratunku!

Wielki mi przepis – powiecie – co to za filozofia zrobić kluski?
Rzecz nie w jakichś tam kluskach, tylko w tych dokładnie i nie innych. Kluskach. Tych z 1975 roku.

No i dostałam przepis, zaczynający się od: utrzyj ze cztery duże kartofle…

Postanowiłam utrzeć osiem ogromnych, żeby było ciut więcej. Ale zamyśliłam się i w końcu utarłam wszystkie dwadzieścia – bo tyle było w paczce. Skoro do czterech miałam dodać jedno jajko, to do dwudziestu wbiłam pięć. No co? Sprawdziłam z kalkulatorem Ludzie!
Kiedy przyszedł czas na mąkę, musiałam pojechać do sklepu, bo kilogram nie wystarczył, żeby zagęścić ciasto.
Ten drugi kilogram też nie dał spodziewanego efektu, bo kluski mi w wodzie znikały: kładę łyżkę ciasta, hyc…i nie ma.
Więc pojechałam jeszcze raz.
Przestało mi się toto mieścić w misce, więc musiałam wyszorować i wyparzyć wiadro, takie od mopa.

W pewnym momencie kluski przestały znikać, a zaczęły wypływać.
– Śliczne moje! –  ucieszyłam się jak głupia.

Reszty już się domyślacie, hę?
Po prostu stałam i kładłam, wyjmowałam, kładłam, a z wiadra nic nie ubywało.

Ludziska, może wpadniecie na żaby ze słoniną i twarogiem do St Helens? Sto osób podje do syta, a jeśli zabraknie, to utrę następne dwadzieścia ogromnych ziemniaków…

4 komentarze

  1. buahahaha 😀 Anka! uwaga! wlazłam na miotłę i pędzę ;))
    hihihi moja Ty kochana wariatko :* smacznego!

  2. Niewiarygone:)
    Ja też zawijam kiece i lece:) Tym bardziej, że z Wielkiego księstwa tylko lotem:)czyli na miotle. Szkoda, że Ty bliżej nie jestes:)
    No i jak Ty te dwadziescia ziemniaków utarłas?! Ja po pięciu na parę placków wymiękam.

  3. Wczoraj po obiadku, gdy żonka zajęta była elektronicznymi ploteczkami przy komputerze a mi nie wolno jej przeszkadzać, miałem zamiar uciąć sobie krótką drzemkę. Nagle coś łupnęło w pokoju obok. Zerwałem się i pędzę. Stanąłem przed drzwiami.Wejść, nie wejść, trudno najwyżej mnie opieprzy. Wchodzę, żonka leży na podłodze i wije się z bólu.
    – Co ci się stało,gdzie Cię boli.
    Spytałem nieźle przerażony i nagle dociera do mnie. Ona nie może nabrać powietrza, tak się śmieje. Po chwili wydukała.
    -Prze prze przeczytaj sobie.
    Siadam więc czytam i nie mogę uwierzyć. Ania postanowiła założyć punkt zbiorowego żywienia. Aniu mierz siły na zamiary. Nie dasz rady nakarmić wszystkich w U.k.
    Pozdrawiam D.

Leave a Reply