Zawsze chciałam po prostu iść.
Pierwszy raz usiłowałam iść mając jeszcze pieluchę w gaciach. Nie wiem czemu w rodzinie nazwano to moją pierwszą ucieczką z domu. Może dlatego, że były drugie, trzecie i czwarte?
Tyle, że to nie były żadne ucieczki. Ja nie chciałam uciekać, ja chciałam po prostu iść.
W wersji (dorosłej?) leniwej – jechać.
Wsiąść do samochodu byle jakiego (byle własnego), jechać.
A później zatrzymać się i iść.
Jest takie miejsce.
Do którego lubię wracać.
Dwie godziny jazdy, nocą mniej.
Kierunek – Walia.
Miejsce docelowe – Idwal Cottage, parking z zepsutym parkometrem. Hurra, cztery funty zostają w kieszeni, będzie bal.
Słońce wyłazi znad Ogwyn Valley i od razu kryje się za Tryfanem. Ta góra przypomina mi Giewont – widzę profil nieco nadętej twarzy, niech śpi.
– Jeszcze pogadamy – odgrażam się. – Niech no tylko złapię kondycję!
Ale póki co, kuśtykam po dolinach i płaskowyżach.
Słup z kręgami, Ludziska. Ten cholerny słup…
Kiedy Krzysiek wspina się krętymi szlakami w górę do Llyn Bochlwyd, ja siadam i kontempluję. Kątem pluję sobie w brodę, że wciąż nie doszłam do siebie na tyle, żeby iść tam, gdzie pragnę.
Ale tylko przez chwilę tak pluję. Bo jestem tutaj i nigdzie się nie śpieszę, a piękno, powietrze, zapach i wiatr mam dla siebie i przy sobie.
Skaliste zbocza Pen yr Ole Wen są dziś szaro-purpurowe. Nazywam ją smutną górą, bo zazwyczaj czuję przejmujący smutek patrząc w tę stronę. Tylko nagie, poszarpane skały, lawiny kamieni osypujące się do jeziora Llyn Ogwyn. Ale dziś jest przepiękna, wystrojona w kieckę z kwitnących wrzosów. Słońce dodało jej urody i patrzę na nią bez smutku – purpurowa góra.
Wicher urywa głowę, pędzą chmury. Założę się, że na Tryfanie już pada! Może i dobrze, że mnie tam nie ma. Że jestem tutaj.
A to kto?
No patrzcie, Ludziska – dzika górska koza z dzieciakami.
A gdzie Krzysiek z aparatem, do diaska?
Poszła sobie, trudno.
Chodzę dookoła jeziora Llyn Idwal, pojawiają się pierwsi turyści, już nie jestem sama.
Szkoda.
Trudno.
Łaskawie przyznaję im prawo do bycia tutaj, niech są.
Wraca Krzysiek – zdyszany, spocony, dokąd się tak śpieszy? Do mnie?
– Misiu, mam coś dla ciebie – woła z daleka.- Spodoba ci się!
Chcę jak zawsze warknąć: nie mów do mnie Misiu, ale po co? Warczę tak już piętnaście lat, bez efektu. Pora się z tym pogodzić.
Zwłaszcza, że niespodzianka rzeczywiście mi się podoba:
Okazało się, że też miał bliskie spotkanie z kozą, wyszła prosto na niego. Nie chciała wprawdzie pozować, ale zdołał ją jakoś przyskrzynić.
Piękna, dumna kozia mamma.
Wiecie, że owce są teraz bielusieńkie?
Aż szczypią oczy od tej bieli.
Po niedawnym strzyżeniu jeszcze nie zdążyły się wyświechtać.
Jesienią i zimą znowu zrobią się bure.
Jak wszystko dookoła.
Idziemy w dół Nant Ffrancon wąską asfaltową drogą. Dziesiątki miniaturowych wodospadów tworzą muzykę tej rozległej doliny.
Strumienie wpadają do Afon Ogwen i zmierzają zgodnie tam, dokąd wszyscy zmierzamy. Żeby połączyć się z czymś większym, niż my sami.
Iść.
Tylko tyle, aż tyle.
zdjęcia: Krzysztof Nowakowski
Aniu–ale daliście czadu! Muszę ochłonąć. Bo to jest PIĘKNE! I dech zapiera.
Zacytuję komentarz mojej młodszej córeczki.
-o kurde, ale fajowskie te zdjęcia
-owieczka ! kup mi taką
-ta pani to jest taka ….. jak ty
-upsss
-ma tyle lat co ty, mama
-a kto zrobił te zdjęcia?
-dlaczego tego Pana nie ma na zdjęciu
-tam jest tak ładnie, że ta Pani to już tu nie będzie chciała przyjechać
-jutro ostatni dzień wakacji, chodź pojedziemy na naszą górkę , też sobie popatrzymy i nazrywamy wrzosów.
Wszyscy idziemy
Ne drodze są różne pytania
I najgorsze z nich
Którędy do Wolności?
Lubisz piesze wycieczki.A ja wolałbym. http://www.youtube.com/watch?v=mU1LCJQLAv4&feature=related
rozmarzona komentarz przesyłam na skrzynkę…
🙂
chciałabym iść wprost przed siebie
skąpana w słońcu obnażyć stopy
drogami krętymi pośród nagości zielonej
wody strumieniami obmytymi myśli
zmysłami pochłoniętymi mnogością doznań
na wietrze ponieść się
ciało upojone mnogością fioletów
we mgle w głowie unieść pragnienia
wrzosem kamieniami (nie) do zdobycia
niewinną bielą barw miękkich
roztargnieniem podnieceniem pisany oddech
w sukience zadartej… aż do nieba! bram…
błogo w nieistniejącym kwiecie paproci
otwarta na Twoją boskość
p.s. (dla jasności dla innych)
dodaje moje kilka natchnionych Waszą pracą słów
Zawsze chcę wpisać jakiś komentarz do Waszych tekstów i fotografii z podróży, ale już mi brakuje słów. Za każdym razem z zachwytu.
Obejrzałam i zastanawiam się jak się czyta te wszystkie dziwne nazwy?:)
Zdjęcia piękne:)