Felietony

Ach, wszystko świetnie

How are you today? – zapytał mnie na powitanie mój dżi-pi.

Nie, żebym dopraszała się wczoraj jego uwagi.
Poszłam do przychodni skopiować niewielki wycinek mojej dokumentacji medycznej. Weszłam na chwilkę do gabinetu, dosłownie na sekundę.
Odpowiadam zatem grzecznie, jak przyjęte jest wśród kulturalnych ludzi – I am fine, thank you.
I łuszczę mu, że dziś nie zajmujemy się moim zdrowiem, tylko kopiarką, bo mój lojer czeka na dokumenty. Employment Tribunal, bla, bla.
A on na to: to ja ci zmierzę ciśnienie, by the way.
Nie odmówiłam, bo nie lubię odmawiać, whatever.

Mój General Practicioner jest uroczym staruszkiem, który zawsze zaczyna od: how are you today?
Następne pytanie zawsze brzmi: what can I do for you?
Na początku okropnie mnie to wkurzało i myślałam wrednie: gdybym wiedziała, co możesz dla mnie zrobić, to sama bym sobie to zrobiła.
Ale dotarło do mnie, że on mnie nie pyta o instrukcje postępowania medycznego, tylko o to, z czym przychodzę. No, angielska ekspresja. Może nawet milsza, niż polskie: czego?… pani sobie życzy.

Więc mi mierzy. To ciśnienie.
Ups! – powiada. – Wow! – dodaje.
I – zamiast zapytać jak zwykle, co może dla mnie zrobić – dzwoni telefonem w świat.
Potem patrzy na mnie: musisz jechać do szpitala – mówi z sympatią lecz bez wzruszenia.

I daje mi letter, żeby mnie prędko i bez kolejki upchnięto na oddział przypadków nagłych.
Buuu.
Nagły szlag.

Siedzę w tym szpitalu, bo nie dam się położyć bez użycia siły. Koło łóżka stoi wygodny fotel i ja sobie w nim siedzę wygodnie.
Kręcą się koło mnie trzy pielęgniarki i mierzą mnie, ważą, wtykają mi coś do ucha, coś zakładają na palec, coś na łokieć. Cała jestem w oplotach sprzętu i pikania.
Ale siedzę, nie daję się położyć.

– Jak się czujesz? – pytają mnie razem i z osobna.
– Świetnie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– A w klatce piersiowej cię nie boli?
– No… boli. Ale mnie zawsze boli. Od stycznia mnie tam boli i żyję.

Przychodzi lekarka, na oko ma ze dwanaście lat.
Sympatyczna, jak nie wiem co.
Zatroskana.
– Musimy zrobić trochę więcej badań. Wieczorem i jutro o szóstej rano. Bo nie wiadomo. Może coś ci jest. Już wreszcie się połóż
– proponuje dziecinka.
– Nic mi nie jest – obrażam się śmiertelnie. – Poszłam do lekarza po kopię dokumentów i grzecznie pozwoliłam mu zmierzyć ciśnienie. Tak to jest z uprzejmościami!
– Przykro mi, ale jest podejrzenie…
– Ja chcę do domu!

No tak, Ludziska.
Jest podejrzenie.
Ja też mam kilka podejrzeń, ale po co ten hałas?

Wypisałam się dyskretnie.
Lekarka – dziewczynka była zmartwiona, ale wyznała, że mnie rozumie. Też wolałaby być w domu, niż tu, gdzie jest.
No i przecież mogę w każdej chwili wrócić. Wystarczy zadzwonić po ambulans.
E… dziękuję, może jednak nie.

Podpisałam oświadczenie, że zostałam uświadomiona. Że jest podejrzenie.
Teraz będę o siebie dbać, żeby podejrzenie zostało tam, gdzie jego miejsce.

Szpital jest ostatnim miejscem na ziemi, w którym z własnej woli spędzę noc.
Jak to się mówi: po moim trupie. Tfu, cholera, odpukać.

Ze mną tak jest.
Po raz pierwszy uciekłam z chirurgii mając 16 lat. Chcieli mi wyciąć wyrostek, czepnęli się tego wyrostka jak rzep psiego ogona. Uciekłam już po premedykacji, więc miałam jeszcze kilka godzin haju. Wyrostek mam do dziś i całkiem go sobie chwalę.
Były i inne udane ucieczki, tylko po urodzeniu córki musiałam spędzić noc na Komarowa, bo nie miałam jak wykraść dziecka.

Czuję się świetnie.
Lepiej, niż kiedykolwiek.
Strach przed szpitalem i ulga po ucieczce z niego uczyniły istny cud. Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 18 miesięcy. Nareszcie przypomniałam sobie, jak dobrze można się czuć.

A teraz coś dla wierzących w znaki:
Miałam sen.
Śniły mi się dwa króliki: jeden duży, szary, a drugi malutki, czarny, z jaśniejszymi brzegami uszek. Obudziłam się z obrazem tych króliczków pod powiekami.

Wstałam.
– Chodźtuchodźtuchodźtumisiu, chodź tu szybko – woła Krzysiek.
Idę, patrzę: po ogrodzie skacze sobie mój króliczek ze snu.
On.
Ten sam.
A zobaczcie sobie na zdjęciu, jeśli nie wierzycie.

Napisałam szybko maila do Doroty: słuchaj… królik ze snu skacze mi po ogrodzie. Krzysiek też go widzi!
A Dorota na to: no i dobrze. Przecież to znak, że sprawy dobrze się układają. Króliki są ważne. Ważniejsze niż Psy Pocztowe, właściwie.

Życzę Wam Ludziska wielu skaczących króliczków, żeby Wam się sprawy dobrze układały.

2 komentarze

  1. oj Aniuuuuuuuuuuuuuuuuu! co raz bardziej i bardziej lubię do Ciebie wpadać :))
    Uciekinieru jeden! dbaj o siebie jednak, bo wiesz! lubię Cię czytać, no i wiesz…
    A królisia takiego to ja chyba jednak zaproszę do domu skoro tak dobrze się o nim wyrażasz…
    Niech Ci się śnij nadal pozytywnie :)) i miłego dnia :*

  2. Pani Anno!!!!! Nie ładnie, należy się kara, siedzenie w kącie tyle minut ile lat…. a tak poważnie, z ciśnieniem nie ma żartów (wiem bo je sama leczę) szpital nie jest najmilszym miejscem, jednakże Bardzo Proszę o położenie się do szpitala i zrobienie wszelkich Badań!
    Królik na szczęście 🙂 zdrowie się ma jedno…..
    Proszę nie lekceważyć Zdrowia…

Leave a Reply