O książce (dla hydraulika)

Pewien miły człowiek, przeczytawszy najnowszy wpis na tym blogu,  życzliwie zwrócił się do mnie takimi słowy:
– Dlaczego ty piszesz o rurach, zamiast o książkach?

Ulokowanie akcentu na słowie ty świadczy o tym, że samo pisanie o rurach nie jest dlań czymś niestosownym, lecz nie do przyjęcia jest, gdy o rurach piszę ja.
Wprawdzie nie pisałam zbyt intensywnie o rurach, tekst był raczej o pogodzie, lecz wybiórczość percepcji jest zjawiskiem znanym i nie należy się do niego odnosić krytycznie. Skoro ktoś właśnie zajmuje się hydrauliką, to nawet czytając prognozę pogody dla Sahary, zauważy jakieś rurne podteksty.

Ale obiecałam hydraulikowi, że zastanowię się nad zgłoszonym przez niego problemem.
Myślę, myślę, myślę: Dlaczego ja nie piszę o książkach?

O, może dlatego, że wolę je czytać?
O, i dlatego, że zamierzam nadal je pisać.

Wyrosłam z krytykowania cudzej twórczości, bo to nie ma żadnego sensu.
Poza zatruwaniem atmosfery, a ta jest już dostatecznie toksyczna.
Gdy mi się coś nie podoba, to nie czytam.
Jeśli mi się podoba, czytam łapczywie, a następnie powoli jeszcze raz.

Nic wszakże nie stoi na przeszkodzie, żebym napisała o książce, która mi się podoba.
Nie, nie będę tu trenować numerycznych podsumowań, tworząc listy „moich książek roku”. Wspomnę tylko o tej, która mnie ujęła formą, treścią i tym, że mnie poruszyła do głębi, choć to już niełatwe.
Tytuł: Matka Makryna, autor: Jacek Dehnel

Oto powody, dla których wspominam właśnie o niej:

Raz:
Zachwycił mnie język.
To jest prawdziwa językowa wycieczka w przeszłość, bez podróbek, które miałyby ułatwić czytanie leniuchom. Jak każda wycieczka, tak i ta wymagała przygotowań – przeczytania załączonego słownika, uzbrojenia się w cierpliwość wobec własnych automatyzmów językowych.
Po kilkunastu stronach moje kłopoty z pochwyceniem rytmu i melodii narracji zniknęły.
Pozostała niemal zmysłowa przyjemność.
O słownictwie nie będę się rozpisywać, bo, jak powiadam, słownik jest załączony.

Dwa:
Podoba mi się niecodzienna wrażliwość autora wobec postaci, o której opowiada. Kobieta znana jako Matka Makryna mogłaby budzić słuszną odrazę czytającego, jak każda oszustka, jak każda patologiczna kłamczucha. Ale we mnie wzbudziła bolesne- jak drzazga w sercu niewygodne- współczucie.
Jak autor to osiągnął, nie uciekając się do żadnych infantylnych siąkań nosem?
Będziecie wiedzieli, gdy przeczytacie tę wielowymiarową opowieść o prawdziwym cierpieniu i fałszywym męczeństwie. O tym, jak rodzi się kłamstwo, jak przeobraża się w mit i jak niewiele trzeba, żeby fałszywkę tę uczynić wyznaniem wiary.

Teraz z innej rury:
Skoro piszę kolejny felieton na blogu, to znaczy, że druga część Dziuni jest ukończona, a autorka wykończona. Teraz zajmuję się obróbką skrawaniem, czyli bezwzględnym i nad wyraz krytycznym czyszczeniem powieści ze wszystkiego, co nie powinno się w niej znaleźć.

Niedługo zacznę pisać nową powieść. Będzie to postdeliryczna bajka makrelistyczna.
To nowy nurt literacki, o którym jeszcze nie słyszeliście, a ja jestem pierwsza utalentowaną makrelistką.
Się przekonacie!

16 komentarzy

  1. I kto teraz nie chciałby być z nas pisarzy-posterów Jackiem Dehnelem?;P Lamparcia Squaw, och jak dziś, w tej chwili w której to czytam, chciałabym mieć okularki na nosie, na imię Jacek z Gdańska, rozpoczynający karierę drobną liryką oraz by Twa miła laudacja (rzadko kiedy kogoś tak traktujesz bez nutki cynizmu, szczypty sarkazmu i ociupinki drwiny) dotyczyła czegos popełnionego przeze mnie?
    ja ciągle jednak mam coś do siebie. ciągle niezadowolona. niepewna czy mam coś od siebie pod danym felietonem napisać, wszak świat jak obywał się i beze mnie, tak się obejdzie dalej. nie czytam często drugi raz jakiegoś wydumanego i poetycznie skleconego posta, bo się rumienię i bym go skasowała najchętniej 🙂

  2. Dżoann, obiecuję, że osobiście skasuję (zdeletuję, erazjnę) wszystko, co będzie powodem do Twego rumianego wstydu. Jak dotąd rzucasz same perły, a że my nie wieprze, to docenić potrafimy. Prawda, Ludzie?

  3. Hołpię, że Oni milczą bo to Ta część refleksyjna społeczeństwa, która zastanawia się być może teraz jak przebić jacka Dehnela :-* Jak mi się miło zrobiło :-))) Świątecznie i chyba właśnie poczułam Święta 🙂

    Całuski od blogowej podlizuski 😉 🙂

  4. ouiiiiiiiiiiiiiii, ouiiiiiiiiii c’est vraiment !!! “ma się rozumieć, powiedział prosiaczek” 😉 ps. Makryna to Dziunia tylko bardziej sprytna a może mniej… w każdym razie ja tam wierzę w reinkarnację czyli wędrówkę dup ups dusz. Zarządzam pełne zanurzenie i znikam we wsi mej wietrznnej acz statecznej. Bul , bul …TONę. ps. ‘ ‘ po drugie primo- ja nie rapuje , ja sobie wypraszam, ja po prostu mam talent 🙂

  5. Kay, niewątpliwie masz ten talent, niech Ci zdrowo rośnie i wydaje owoce, znaczy się ten TALENT. I wesołych świąt życzę Twojemu talentowi oraz wszystkim pomniejszym talentom i cnotom, przymiotom i zaletom.

    Dżoann, Twoim też.

    Drodzy Utalentowani, czy u Was też takie upały, 10 stopni na plusie?
    Odwołali zimę?

  6. a dziekuję, dziękukuję…. zdrowych i pogodnych ŚWIĄT 🙂 ps. u naSZ +11C.

  7. W Krakowie też roztopy, marcowe koty, ciepło i słońce. Ludzie jednak często poirytowani, w tańszych ciuchach a pewnie woleli by być w droższych i miny w podkówki. Smutne te miny, pozujące na “zaczep mnie a oberwiesz”, “bo odpysknę”. Nie oglądam telewizji bo tam prezentuje się gawiedzi świat świetnych ciuchów, rasowych piesków, pensji 25 tysięcy brutto a swiat, ktory oglądam na co dzien, to co chwilę śmierdzący stary albo lepiej młody facet w tym samym środku transportu, pyskówki i zniechęcenie min w podkówki. peony srają jak zwykle na neony. Łaże tak obok straganów do dworca i myślę, jak to dobrze że nie potrzebuje takie plastikowego, piernikowego serca na lizaku i tysiąca innych komsumenckich pierdół dzięki którym ktoś ma na chleb…
    Z 9 stopni w tym smogu jest na pewno.

  8. Dżoann, nieoglądanie telewizji nie jest żadnym wyczynem. Któż dobrowolnie puszczałby sobie w twarz wiązkę łajna? Co? Są tacy i jest ich wilelu? Przejdźmy do następnego tematu….

    Dobre i szlachetne jest dbać, by inni mieli na chleb. Trzeba kupować. Kup sobie plastikowego grzdyla, by inni mieli na chleb. Kup papierosy i wódkę, by inni mieli na chleb. Kup działkę i gandzię, by dzieci dilera mogły jeść chleb (z serkiem topionym, biedactwa). Ślij do Torunia całe pobory/emeryturę, by Łojciec miał na chleb. Wyślij parę złotych Rysiowi Kaliszowi, bo narzeka na biedę. Niech na święta kupi coś do chleba.

    Tę parachrześcijańską paraewangelię dedykuję tym, którzy w pocie czoła karmią swoją chciwość, by zaspokoić łakomstwo i próżność współbliźnich. To oni wszak najbardziej ukochali Boże Narodzenie, nazywając je “najlepszym czasem w roku”. Cała reszta tylko narzeka, stęka i walczy o karpie truchło zapakowane próżniowo. A Dżoann, w swej zapalczywej empatii kupuje na straganach plastikowe paciorki, by inni mieli na chleb.

  9. No, właśnie nie kupuję. W ciągu dnia spotykam z 3-5 osób, które proszą mnie o kaskę na chleb, mielonkę i protezę na nogę. Nie daję. Moja empatia sprowadza się do tego, że nie opluwam nikogo z tych ludzi w twarz, nie obrażam, czasem pożyczę “miłego dnia”. Nie mam – nie daję. Mam, też dbam by mieć i nie daję. Tylko tak sobie myślę, że to jest spore szczęście dla posłów, że siedzą odcięci od społeczeństwa i nie widzą jak to życie się snuje w swym snuciu.

    Nie potrzebuję platikowych choinek i mijam je bez żalu, dziwiąc się ojcu który idzie z wielkim balonem kitty cat. Nie potrzebuję, więc nie kupuję. Wszystko na choinkę mam od lat to samo.
    Stroik chce zrobić z tego, co znajdę w lesie 🙂

  10. Pikfe, pozdrawiam Cię serdecznie, nie chciałam… e, chciałam:))

  11. A co to jest wielki balon kitty cat ojca? Że niby taki brzuchaty, czy co?
    Tu u nas w lasach nie ma ojców z balonami, ale są klempy z łoszakami!
    Zające z uszami.
    Koty z myszami.
    I błogosławiona cisza, w przerwach między jękami wichru.

    W środę będzie tu na blogu prezent dla was, Ludziska.

  12. Młodzież ichnia. Małe łosie. Roma, oprócz klemp tradycyjnych są jeszcze w okolicy specyficzne klempy dwunożne – czyli ja i moje przyjaciółki od różańca.

  13. Sama jestem klempa, dzisiaj nic nie kumam. Migrena kochana w mordę jeża 😉

Leave a Reply