Prezes mi świadkiem, że nie jestem egzaltowaną paniusią.
Roma mi świadkiem, że wychowałam się na podwórku, po którym walały się jądra buhajów w porze kastracji.
Zżerały je okoliczne psy i nasze, niby domowe, też.
Mniam.
Zwierzęta, w tym psy i koty traktuję tak, jak one mnie – z miłością daleką od wiecznej czułostkowej histerii. I nie karmię ich swoim obiadem, choćby ze względu na zawartość soli.
Szanuję ich odmienność.
Nie narzucam się, ale jestem zawsze gotowa do kontaktu.
Zresztą ludzi traktuję podobnie.
Bez egzaltacji i popadania w przesadę.
Tu, w Warszawie obserwuję jednak takie sceny, wobec których mam ochotę wyrwać sobie kudły ze łba.
Albo komuś.
Może nawet bardziej komuś.
Ulica Sobieskiego
Blokowisko, raczej parszywe, anonimowe siedlisko anonimowych dewiantów.
Raz na pewien czas, najlepiej w porze, kiedy nadchodzą mrozy, dewianci płci obojga lubią sobie zamurować koty w piwnicy.
Murarze amatorzy tacy, hobbyści.
Następuje ostre starcie z udziałem policji, TOZ oraz straży miejskiej.
Dobroczyńcy kotów w liczbie kilku pań kontra rozjuszony tłum lokatorów, którzy z kotami i z paniami chcieliby rozprawić się raz a dobrze – najlepiej spalić, albo poucinać co wystaje. Najchętniej głowy.
Okienko piwniczne zostaje otwarte, koty uwolnione a tłum rozchodzi się do swoich nor, aż do następnego razu, zwanego przez policję incydentem.
Pani Dorota dokarmia koty trzymając w dłoni telefon komórkowy z numerem alarmowym zapisanym jako 1 na szybkim wybieraniu.
To na wypadek, gdyby znowu została zaatakowana przez frakcję murarzy. Przedtem jednak dzwoni do pani Ali, żeby z okna obserwowała, czy jest bezpiecznie.
Patrzę na to z drugiego piętra cuchnącego zsypem wieżowca, wiedząc, że wiele z tych kotów zdechnie od podkładanej im trucizny.
I myślę brzydkie myśli o ludzkości w ogóle, zaś w szczegółach o mieszkańcach bloku numer 72a, którzy z taką morderczą pasją walczą z kilkoma kotami, próbującymi przeżyć zimę w ich zapyziałej piwnicy.
I z kilkoma osamotnionymi, wystawionymi na ciągłe dręczenie kobietami.
Wyzywanymi.
Straszonymi.
Wyśmiewanymi.
Ulica Puławska
Przedwojenna kamienica.
Kiedyś mieszkali w niej prawdziwi Warszawiacy.
Teraz ci z awansu społecznego, bo prawdziwi wymarli.
Jeden pan bankowiec tak bardzo wziął sobie do serca higienę, że biega z aparatem i lampą błyskową po piwnicach i fotografuje kocie kupy.
Fotografie te wiesza na tablicy ogłoszeń z różnymi dopiskami.
Dziś wisiało gówno z adnotacją: Ta (ocenzurowano) ma posprzątać po zwierzętach, które karmi w piwnicach. W innym wypadku zostaną powiadomione służby epidemiologiczne. Istnieje zagrożenie dla zdrowia mieszkańców.
Jak powiadam, daleko mi do histerii i jojczenia na temat biednych zwierzątek.
Zresztą karmicielki nie tylko karmią i dopieszczają, ale także dbają o sterylizację, podają leki, ogólnie dbają, żeby zwierzaki miały się zdrowo. Czynią to za własne pieniądze.
Murarze i truciciele też finansują się sami.
Na przykład kupują cement.
I trutkę kupują.
I plaster pysznej szyneczki, w którą tę trutkę zawiną, żeby kicia się skusiła.
– Kici, kici – wołają.
Żeby zamordować.
U mnie koty chodzą po całej cztero-klatkowej piwnicy
i nikt ich nie wygania ani nie dokarmia. Wypasione niczym lwy.Polują na myszy i szczury i tu świadkiem mój mąż, który widział osobiście jak kocur zapędził szczura w kąt i zagryzł. Nawet myślałam żeby złapać takiego blokersa i Ci zawieźć. Zrezygnowałam, bo takie półdzikie koty przywiązują się do miejsca i mogłabym takiemu zrobić krzywdę.
Tiaa a ja kilka dni temu walczyłam o to aby pseudonaukowcy nie powybijali nam w PL wszystkich łosi 🙁
Pod pozorem „badań naukowych” chcieli odstrzelić 90 łosi , zatrzymali się przy 43 sztukach ( w tym i ciężarne klępy ) tylko dla tego że ludzie w sieci podnieśli krzyk i zaczęli zasypywać Ministerstwo Ochrony Środowiska petycjami.
Dewiantów w tym kraju dostatek,nawet takich z tytułami naukowymi 🙁
Ja też o łosie walczyłam–postuluję odstrzał panów z PZŁ.
A na moim własnym podwórku kutas sąsiad, pod pozorem porządków jesiennych, wyciął bardzo stary krzew złotego deszczu, o pniu powyginanym jak bonzai. Jak go dorwę, sąsiada znaczy się, to chyba mu coś wytnę. Pół dnia beczałam za tym krzewem, który kwitł najpierwszy chyba w całej Warszawie. Wiem, że krzew to nie zwierzę, ale ten mój sąsiad kota by też z rozkoszą otruł. Żeby był porządek.
Kocham zwierzęta i zawsze uważałam, że jaki człowiek jest dla zwierzaka to taki też będzie dla drugiego człowieka. Później trochę zmieniłam zdanie. Kiedyś moi koledzy na wsi przywiązali kotu szmatę do ogona i podpalili. Zwierzę oszalało, ja też. Wpierdoliłam wszystkim chłopakom mimo, że pouciekali każdy w inną stronę. Dlatego wiem, że ja osobiście potrafię być dla ludzi okrutniejsza niż dla zwierząt. Zawsze się lałam z chłopakami i zawsze zwyciężałam. Możecie więc wierzyć, że się mnie bali bardzo długo. Może nie byłam silniejsza, ale zawzięta, sprytna i nie odpuszczałam a oni wymiękali. A kotów miałam w domu zawsze kilka i psa. I nie wyobrażam sobie życia bez przyjaźni ze zwierzakami. Z ludźmi za to niekoniecznie. Bo nie słyszałam, aby jakiś kot wrzucił człowieka do pieca centralnego ogrzewania, gdy w nim płonął ogień, albo do betoniarki z cementem. Za to na odwrót owszem słyszałam. Ludzkość !!! Na czyj wzór i czyje podobieństwo???
A przy mojej ulicy dwa lata temu była akcja wycinania lip, bo liście lecą na posesję. Nie podpisałam petycji i moich nie wyciachali, za to ogolili i oszpecili. Małpa świadkiem, widziała jakie mam drzewa przed posesją. Ale mam !!! I ptaki w nich potrafią śpiewać. Acha właśnie. Ptaki. Bo sąsiadów też wkurzało, że ptaki w tych drzewach mieszkające srają im na samochody. Ludzkość !!! Bardzo wrażliwa ludzkość.
Zwierzęta owszem lubię, pod każdą postacią. Gotowane, smażone, a najbardziej pieczone z dużą ilością przypraw. 🙂 Koty osiedlowe (u nas zwane blokersami) nie przeszkadzają mi ani moim sąsiadom. "Znamy się tylko z widzenia" . Jeden (choć on o tym nie wie) ma nawet imię, Herszt. Olbrzymi, pręgowany, rudy, chodzi dumny z wyprostowaną kitą, inne blokersy schodzą mu z drogi. Wszystkie wyglądają na zdrowe i niezabiedzone. Więc nie trzeba im pomagać, wystarczy nie przeszkadzać. A one zadbają aby nasz bunkier nie zamieniły się w mysio-szczurzą wieże. Różne zwierzęta przystosowują się do życia w mieście. Nierzadkim widokiem są wiewiórki, lisy ( jeden zimował na terenie mojego zakładu pracy) nawet dziki. A dwa lata temu, w krzakach pod moim oknem gnieździła się rodzinka jeży i też jakoś mi to nie przeszkadzało. P.S. Widzę, że się spóźniłem, ale i tak to wyślę. 🙂
Ciekawe co ten Pan powie, gdy odwiedzi go zwyczajnie i bezczelnie szczur 🙂 U mnie też ludzie postarali się aby kotów nie było i co….. rano mama szczurzyca dumnie kroczy z swym potomstwem….. I nagle ludzie zaczęli biadolić, że kotów nie ma….
Ja to nic nie napiszę, bo się zdenerwowałam i idę pogłaskać mojego kota.