Czas uwodzenia

I nastał czas uwodzenia.
Przyszła pora tańców godowych i nawoływania.
Kuszenia, namawiania i nęcenia.

Ruch się zrobił w przyrodzie.
Uwodzą się ptaszki na drzewach i zajączki w zagajnikach, koty na dachach i psy na zagrodach.

Lecz to zamieszanie jest niczym wobec impetu, z jakim wabią nas ku sobie kandydaci na prezydenta.

Bycie uwodzonym to całkiem przyjemny stan, dlatego w zasadzie nikomu nie przeszkadza, że taki czy inny kandydat zabawia pospólstwo (ciemnym ludem zwane) skeczami spod znaku social-fiction.
Ktoś, kto właśnie spadł z choinki lub przybył z innej galaktyki mógłby pomyśleć, że prezydent w naszym kraju to jakaś bardzo ważna persona. Że coś od niego na serio zależy.

Tak bardzo pragniemy być uwodzeni, że jesteśmy gotowi uwierzyć we wszystko.
Nawet w to, że jakiś dobry pan albo pani w randze prezydenta wyskoczy z kapelusza i własnymi rękami zrobi porządek z wszelką patologią, złem i niegodziwością.
 
Sądząc z natężenia i treści kierowanych ku kandydatom zapytań, prosty lud wyposażony w smartfony całkiem poważnie wdał się w dialog z dobrymi panami i jedną panią. Ufność smartfonowego ludu w nadprzyrodzone moce przyszłego prezydenta jest wzruszająca! Oto on/ona: sympatyczna, sprytna i funkcjonalna hybryda Janosika i Batmana, z domieszką króla Salomona.

Jeśli tylko 10 maja dokonamy właściwego wyboru, nareszcie wszystko będzie w porządku.
Na wszystkich szczeblach i dla każdego. 
Nasz upragniony prezydent szybko naprawi to, co inni przez lata zdołali spieprzyć.

Zbuduje autostrady wzdłuż, wszerz i na ukos.
Uwolni niesłusznie skazanych.
Skaże* i surowo, acz sprawiedliwie skarze** paskudnych złoczyńców, łupiących staruszki i sieroty.
Uzdrowi chorych, którym odebrano refundację leków.
Posprząta śmiecie w lasach i usunie smog z powietrza nad miastami.
Wyzwoli zadłużonych z mocy komorników.
Starych durniów strąci z tronu, a młodych i zdolnych wywyższy.

Nasz upragniony prezydent sprawi, że wszyscy będą mieć słuszne prawo do wszystkiego.
Bo – zrozumcie proszę – nie może dłużej tak być, żeby jedni mieli prawo do tego, inni do tamtego, a jeszcze inni wcale nie mieli żadnych fajnych praw.
Dlatego jesteśmy gotowi przystać na to, żeby nowy prezydent nie przemęczał się problemami mniejszej rangi. Odpuścimy mu zdrowie publiczne, edukację, zorganizowany wandalizm niszczący przyrodę, politykę wobec Rosji i inne pierdółki.
Zresztą i tak nic nie poradzi na układy, bo na układy nie ma rady.

W zamian za to żądamy, żeby głowa państwa zajęła się tym, co najważniejsze: naszymi uczuciami i emocjonalnymi potrzebami.
Oraz prawami do potrzeb tych realizowania, kiedy tylko nam się zachce.
Chcemy mieć prawo do skorzystania z bezpłatnego in vitro, gdy tylko obudzi się w nas instynkt macierzyński.
Żądamy też prawa do bezpłatnej, dyskretnej aborcji, jeśli w międzyczasie odechce nam się zabawy w mamę.
Chcemy prawa do legalnego kupowania środków odurzających, a gdy osiągniemy swoje upragnione dno, skorzystamy z prawa do bezpłatnej terapii i rehabilitacji dla uzależnionych.

A, co się będziemy ograniczać!
Żądamy prawa do swobodnej ekspresji i samorealizacji! (I żeby innym to prawo skutecznie ograniczyć, gdy tylko wejdą nam w drogę.)

No cóż, takie opadły mnie wstrętne refleksje po lekturze doniesień medialnych o przebiegu kampanii.
Najbardziej drażniące są zabawy w pytania i odpowiedzi: A co szanowny kandydat myśli o (tu wstawiamy dowolne zagadnienie, które nas w tej chwili osobiście emocjonuje) i co z tym zrobi, gdy zostanie prezydentem?
Szanowny kandydat mówi co myśli, a lud sądzi, że skoro tak mówi, to tak myśli, a skoro tak myśli, to tak zrobi.

Trochę to zabawne, z innej strony nieco przygnębiające, ale nade wszystko – nierzeczywiste i infantylne.
To są tylko zaloty czyli uwodzenie, zaś z wypowiedzi kandydatów nie da się sklecić nawet felietonu tak, żeby się trzymał kupy.

Oczywiście poza tą jedną, ale za to pewną konkluzją, że wszyscy będą mieli prawo do wszystkiego, niezależnie od rezultatu wyborów.

Skąd w ludziach taka naiwna wiara w to, że prezydent coś może dla nas, zwyczajniaków zrobić, a zwłaszcza w to, że coś zrobić zechce? Och, to tylko nasza przyrodzona, czysto ludzka skłonność do pielęgnowania nadziei mimo wszystko i wbrew faktom.
Połączona w zmyślny tandem z równie ludzkim żądaniem, żeby ktoś coś zrobił z tym wszystkim.

My, ciemny lud, jesteśmy jak bita żona, która, ledwo jej sińce zblakną, daje tatuśkowi kolejną szansę.
Tatusiek obiecuje, kocha i szanuje, kupuje kwiatki i śpiewa serenady.
Ale skoro tylko poczuje się pewnie, wraca normalność.
Tatusiek chleje, chodzi na dziwki, drze mordę, żonę goni do roboty a dzieciom kradnie pieniądze ze skarbonki.
I tak do następnego razu.

*   od skazać
** od skarać

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 14/2015

2 komentarze

  1. Dobrze, że nie ma jakiegoś odgórnego, karanego więzieniem nakazu życia tym tańcem godowym? 😉
    Dobry wpis. Na to wszystko to tylko można w geście ręki, która niewiele może zdziałać nią machnąć.

  2. Mogło być gorzej, na przykład wybory obowiązkowe

    Znam też inne (oprócz machania z rezygnacją) użyteczne gesty z użyciem ręki, Dżoann:)

Leave a Reply